czwartek, 27 grudnia 2018

Od Kasumi - Kilka rodzajów bełkotu

        Kas nie wiedziała nic o planie Sylve, póki nie usłyszała o wszystkim po powrocie do bazy. I chociaż powiadomiło ją o tym wiarygodne źródło (usłyszała o tym od samych wykonawców), chociaż świadoma była dziwnych zdolności nowego niebieskiego przyjaciela Francuza oraz chociaż - przede wszystkim - znała upór Leviego, nadal nie wierzyła, że okradnięcie placówki wojskowej może być dobrym pomysłem. Jej zdania nie zmienił nawet entuzjazm, z jakim duo wariatów dumnie ogłosiło powodzenie pierwszej fazy planu już w progu salonu. Feniks była w stanie przyznać rację geniuszowi Sylve dopiero następnego dnia, gdy ten zaprosił ją rano do Nory na oficjalne odsłonięcie swojej zdobyczy.
    Chociaż plandeka była zdecydowanie za mała, by ukryć śmigłowiec (ba! Ledwo zasłoniła kokpit), Berthier po prostu musiał z niej skorzystać. W końcu ,,odsłonięcie" nie wygląda widowiskowo, jeśli faktycznie czegoś nie odsłonisz. Tak więc Sylvain teatralnie zrzucił ciężki materiał, na co Lena i Kasumi - jedyna publiczność, na jaką mógł liczyć o tak wczesnej porze - zaklaskały z pobłażliwymi uśmiechami. Mężczyzna ukłonił się jednej i drugiej.
    - Dziękuję, dziękuję! - zaczął tonem prezentera telewizyjnego. - Ale najgłośniejsze brawa należą się sponsorom naszego małego przedsięwzięcia - tu z zadowoleniem poklepał logo na drzwiach kabiny. Dopiero teraz do Kas dotarł sens plandeki; Norę codziennie odwiedzało sporo osób i im mniej z nich interesowało się pochodzeniem śmigłowca, tym lepiej. Yakuza oczywiście wstępu nie miała tutaj od dawna - kontrolę nad kryjówką przemytników sprawowali głównie Europejczycy, za wyjątkiem Szczurów, które były mieszaniną ludzi każdego pochodzenia.
    - Dalej nie mogę uwierzyć, że to się wam udało - Charon pokręciła głową. - Jakim cudem dwoje ludzi weszło do azjatyckiej bazy wojskowej w biały dzień? A potem jeszcze wyjechało stamtąd ze śmigłowcem na pace.
    - Zdradzę ci sekret - Levi obejrzał się konspiracyjnie i dokończył szeptem: - Tylko jeden z nich był człowiekiem.
    - Czyli Echo odwalił kawał dobrej roboty? - Kasumi usiadła na jednej z podejrzanie wyglądających skrzyń za jej plecami.
    - Najlepszej, Kwiatuszku! PRZELECIAŁEM NAD DWUPIĘTROWYM MUREM! - mężczyzna wyszczerzył się szeroko. - Pomyśl tylko o potencjale możliwości naszego nowego przyjaciela... ten skok to był dopiero początek!
    - Skąd Fera was bierze...? - powiedziała na wpół do siebie Lena. Sylve już oddalał się w tylko sobie znanym kierunku.
    - Zewsząd! - zawołał jeszcze przez ramię.
    Wrócił po kilku minutach, obładowany puszkami farby w sprayu. Wrzucił wszystko na fotel pilota, po czym oddalił się od machiny i usiadł obok Kas. Wyciągnął przed siebie ręce, przyglądając się śmigłowcowi przez ,,kadr" ze złożonych palców wskazujących i kciuków. Feniks uśmiechnęła się. Chyba już wiedziała, co będzie następnym krokiem w planie Sylvaina.
    - Masz już jakiś projekt? - zapytała, wskazując brodą pojazd.
    Levi uśmiechnął się szeroko.
    - Jeszcze nie - odpowiedział. - Ale to tylko kwestia czasu. Elen już zaopatrzyła mnie we wszystkie potrzebne materiały.
    - ,,Elen"?
    - Pełne imię Charon.
    - Helena - poprawiła go Polka, opierając się plecami o śmigłowiec, by móc stanąć naprzeciwko nich.
    - ,,Ke-le-na"? - powtórzyła Kasumi, unosząc brew. - Co to za sylaba na początku?
    - Tam jest ,,H".
    - Nie powinno być nieme?
    Sylvain parsknął śmiechem
    - To jeszcze nie najgorsze, co Polacy mają do zaoferowania... - nagle wpadł mu do głowy genialny pomysł. Uśmiechnął się diabolicznie. - Nie chcesz wiedzieć, jak Lena ma na nazwisko.
    Kas zmarszczyła brwi, nieumyślnie dając się wciągnąć w pułapkę Berthiera.
    - Poważnie. Jest niewypowiedzialne - zapewnił ją.
    - Może dla ciebie - kobieta założyła ręce na piersi.
    - Jestem Europejczykiem, a nawet mnie zagięło... - ciągnął dalej.
    - Czy to wyzwanie?
    - A tak brzmi? - na usta Leviathana wypełzł szelmowski uśmiech.
    W głowie Kas na jego widok zapaliła się czerwona lampka, ale zignorowała oczywiste ostrzeżenie. Jakieś NAZWISKO miałoby ją wystraszyć? W żadnym ludzkim języku nie ma niewypowiedzialnych słów. Przekonała się już o tym, gdy mama, pół Austriaczka, uczyła ją podstaw angielskiego, niemieckiego i francuskiego. Z dwóch ostatnich języków zapamiętała tyle, że niektóre słowa tylko wyglądają strasznie. Z tą świadomością wbiła wyczekujący wzrok w Lenę.
    Zielonowłosa spoglądała to na Japonkę, to na zdecydowanie zbyt zadowolonego Sylvaina, aż w końcu przewróciła oczami i wypowiedziała to jedno iście przerażające słowo:
    - Sobieszczańska.
    Chociaż zrobiła to powoli, lekko akcentując sylaby, by ułatwić jej zadanie, Feniks i tak musiała się chwilę zastanowić nad tym, co dokładnie usłyszała. Kątem oka widziała, jak ramiona Sylve trzęsą się z tłumionego śmiechu.
    - Możesz powtórzyć? - poprosiła Lenę. Nie ustalali z Francuzem żadnych warunków czy ograniczeń i zamierzała ten fakt wykorzystać.
    Polka powtórzyła powoli swoje nazwisko, starannie oddzielając sylaby. Kasumi spróbowała wymówić je bezgłośnie równo z nią, potem jeszcze kilka razy poruszyła ustami na próbę. W końcu zebrała się do niepewnej, łamanej odpowiedzi:
    - Sobi-si-cia-nisaka.
    Sylvain w końcu wypuścił długo wstrzymywany chichot. Zila fuknęła tylko, zakładając ręce na piersi. Dotarło do niej, że dała się nabrać na jakiś dowcip już gdy po raz pierwszy usłyszała złowieszcze nazwisko i tak naprawdę była winna samej sobie. Nie przeszkadzało jej to jednak podąsać się chwilę nad swoją urażoną dumą. Charon, chociaż wesołości Leviego nie podzielała, uśmiechnęła się pod nosem patrząc na uradowanego Francuza.
    - Śmiej się do woli, Sylvain, ale Kasumi przynajmniej wypowiedziała je w całości - wytknęła mu.
    Mężczyzna umilkł natychmiast (ale nadal się uśmiechał) i podniósł się z półleżącej pozycji.
    - Co się wydarzyło przed dwoma dniami jest już reliktem przeszłości - podniósł do góry palec wskazujący dla dodania swoim słowom powagi.
    - Mam Erro jako świadka - zauważyła Lena.
    - Ha! Ślicznotka nigdy mnie nie wyda!
    - A Fera? Też tam była.
    - Różyczki w to nie mieszaj! To sprawa wyłącznie między nami...
    Feniks w pewnym momencie przestała ich słuchać - do jej uszu dotarły odgłosy rozmowy, dosyć entuzjastycznej. Chwilę później od strony wejścia nadeszła grupa mężczyzn. Wydawali się świetnie bawić w swoim towarzystwie, gadając tak głośno, że Kas byłaby w stanie zrozumieć każde słowo, gdyby znała język, w jakim nieznajomi rozmawiali. Brzmiał dla niej jak zupełny bełkot, ale przynajmniej TEN rodzaj bełkotu rozpoznawała.
    - To Rosjanie? - upewniła się, przerywając Lenie i Sylve udawaną kłótnię.
    Sylvain wyciągnął szyję, próbując zobaczyć towarzystwo zza śmigłowca. Polka natomiast musiała wyjść dwa kroki do przodu, zatrzymując się prawie obok nich. Początkowo wyglądała na zaniepokojoną spostrzeżeniem Kasumi, ale gdy przyjrzała się grupie tylko machnęła niedbale ręką.
    - Ludzie Kuglarza - odpowiedziała tonem, jakby miało to wszystko wyjaśnić. Kasumi jednak nie mówiło to absolutnie nic. Znała sytuację kryminalną w Shangri-la, jednakże problemy innych miast były jej całkowicie obce. Sylve również nie wyglądał na usatysfakcjonowanego odpowiedzią.
    - Kto to taki? - dopytał.
    - Nikt, kim musielibyście się przejmować - Lena wzruszyła ramionami. - Ma jakieś wpływy w Edenie, ale powoli kończą mu się opcje. Z tego, co słyszałam, ciągle marzy o powrocie czasów świetności rosyjskiej mafii - prychnęła kpiąco. - To, co robi teraz, ledwie można nazwać gangsterką w porównaniu do Włochów czy yakuzy...
    Mafia czy nie, grupa i tak nie zdobyła zaufania Kasumi. Kobieta przyglądała się każdemu mężczyźnie po kolei, aż jej wzrok zatrzymał się na twarzy całkowicie nie pasującej do reszty. W pierwszej chwili Feniks uznała nieznajomego za chłopca - miał delikatne rysy, prosty nos i pełne usta, będące mocnym kontrastem do surowych, wydawałoby się obdartych czasem i doświadczeniem oblicz towarzyszy. Duże oczy otaczały gęste, ciemne rzęsy. W lekkim czarnym płaszczu przypominał bardziej modela z okładek magazynów niż gangstera. Fushicho zastanawiała się, co tak niewinnie wyglądający człowiek robił wśród ludzi Kuglarza, dopóki ten (najpewniej wiedziony instynktem zawodowego ochroniarza) nie spojrzał w jej stronę. Chociaż jego oczy miały ciepłą brązową barwę, Kas przeszył paskudny chłód. Był to wyraźny znak, że mężczyzna nie żywił dobrych uczuć wobec obcych. Nawet Ghan cieplej na mnie spojrzał, przeszło jej przez myśl. Po chwili jednak się poprawiła: Tuyen patrzył na ludzi profesjonalnym okiem. Mogli mu być potrzebni lub nie, ale nie powodowało to, że ich mniej lub bardziej lubił. Ten facet natomiast ocenił Kasumi jak najbardziej emocjonalnie i wcale nie przypadła mu do gustu.
    - Kim on jest? - pomyślała na głos. Nieznajomy tymczasem zatrzymał się, przekładając między palcami jednej dłoni jakiś przedmiot, chyba monetę. Dalej patrzył na Feniks, która nie zamierzała przerwać kontaktu wzrokowego.
    Lena od razu pojęła, o kogo jej chodzi.
    - To Raskolnikow, jeśli dobrze pamiętam. Mutant Kuglarza - wyjaśniła. -Przysyła go tu czasem w formie ochrony. A gdy staruszek osobiście gdzieś wychodzi, to chłopak nie opuszcza go na krok. Chyba mu się nie spodobaliście - stwierdziła i pomachała do niego przyjaźnie. Mutant chyba ją znał, bo po tym znaku uznał, że nie musi się przejmować obcymi. Schował monetę do kieszeni i ruszył dalej, by dogonić resztę Rosjan.
    Japonka skrzywiła się na słowa Charon. Spotkała się już wcześniej z podobnymi sformułowaniami względem ludzi jej pokroju. Sama przez długi czas była w oczach yakuzy ,,mutantką Orochiego", a dopiero potem jego córką. Ba, o Ferze i jej ,,armii mutantów" już zaczęły krążyć słuchy, zapewne przez niewyparzone gęby pomniejszych pracowników. W przestępczym świecie Megalopolis posiadanie na swoich usługach mutanta bywało argumentem rozwiązującym nawet poważne spory. Wystarczyło tylko zbudować wokół swojego podopiecznego odpowiednią reputację i mógł już tylko strasznie wyglądać u boku szefa. Właśnie tak działał lodowaty wzrok i beznamiętny wyraz twarzy młodego Rosjanina - nie musiał robić absolutnie nic więcej, by zniechęcić potencjalnych delikwentów do niezdrowego zainteresowania sprawami Kuglarza.
    Sylve odprowadzał Raskolnikowa zaciekawionym wzrokiem. Interesowało go teraz coś, co Kasumi również przyszło na myśl:
    - Co takiego potrafi?
    - W sensie, pytasz o jego zmutowane zdolności? - Lena po krótkim namyśle wzruszyła ramionami. - Nigdy nie widziałam go w akcji. Moje interesy rzadko wychodzą poza Norę, ani tym bardziej nie pcham się z nimi do Rosjan. To miejsce jest neutralnym gruntem, na którym mutanci z reguły nie muszą się chwalić swoimi umiejętnościami.
    - Może sami go zapytamy? - rzuciła Feniks.
    Polka parsknęła śmiechem
    - Nie znam się na ludziach, ale ten akurat nawet mi nie wygląda na rozmownego typa - stwierdziła.
    Z tym Zila nie zamierzała się kłócić.

        Telefon od Ghana wyrwał ją z bazy dwie godziny później. Do Shangri-la dotarła około południa. Pogoda od wczoraj się pogorszyła - słońce zakrywały chmury, ale na deszcz póki co się nie zapowiadało. Tylko ten wiatr był paskudny. Kas ledwo wyszła na peron i wzdrygnęła się, od razu zapinając kurtkę. Pozostało się cieszyć, że w biegu i tak nie będzie czuła chłodu.
    Tak jak poprzednim razem, Ghan nie podzielił się z nią zbyt wieloma szczegółami. W sumie przed ich wczorajszą akcją dowiedziała się więcej niż dzisiaj. Miejsce spotkania zdziwiło ją tym bardziej: kazał jej zatrzymać się przy pierwszym moście od strony morza nad kanałem w dzielnicy industrialnej. Patrząc na mijającą ją ilość ludzi i samochodów przejeżdżających na drugą stronę stwierdziła, że plan chyba jeszcze tkwił w fazie spokojnej obserwacji. O ile Koreańczyk nie zamierzał rozkładać karabinu na środku chodnika.
    Na szczęście niczego takiego na miejscu nie zastała. Zmartwiło ją za to, że nie miała pojęcia, jak w tłumie ludzi rozpoznać Ghana, jeśli ten przyjdzie na spotkanie w cywilu. Zatrzymała się przy barierce na brzegu kanału i rozejrzała w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogło zdradzić, że którykolwiek z Azjatów wokół niej był koreańskim snajperem z problemami społecznymi. Może przyszłam pierwsza?, pomyślała. Było to jak najbardziej realne wytłumaczenie - jej przebycie miasta zajmowało czasem nawet kilka minut. Wzruszyła więc ramionami i oparła się na barierce, patrząc na płynące kanałem łódki.
    Shangri-la czerpało sporo korzyści z dostępu do oceanu. Dawało mu to wiele już jako atrakcja turystyczna, dzięki swojej sztucznej plaży na brzegu dzielnicy finansowej, ale był to przede wszystkim bilet do handlu zagranicznego. Wszelkie wyroby Megalopolis, których wyspa nie wykorzystywała, trafiały do tutejszych doków, a potem kanałem na otwarte wody w rejs na kontynent. W dzielnicy industrialnej wykopano kanał na tyle głęboki i szeroki, by przepuścić obok siebie dwa statki towarowe bez ryzyka kolizji. Żeby ułatwić ruch uliczny, nad kanałami zbudowano mosty zwodzone. Potężne konstrukcje w razie nadpływającego większego okrętu dzieliły się w połowie i unosiły do góry, uprzednio ostrzegając z kilkuminutowym wyprzedzeniem przechodniów i kierowców, dając im czas na opuszczenie mostu. Transportowce takiego rozmiaru pływały jednak przez kanał tak rzadko, że ludzie czasem zapominali o dodatkowych funkcjach mostów, dopóki nad wjazdem nie świeciły się czerwone światła i nie rozlegał się ostrzegawczy sygnał.
    Teraz most leżał na swoim miejscu, a gigantyczne machiny unoszące ukryte pod stopami Kas i warstwą betonu spały, gotowe obudzić się w każdej chwili. Kobieta obejrzała całą długość mostu, prostego w budowie w porównaniu do tych, które widywała podczas odwiedzin w Japonii. Nagle jej uwagę zwrócił ruch. Ktoś do niej pomachał z mostu, jakieś dziesięć metrów od brzegu. Czyżby Ghan?
    Nie pomyliła się. Chociaż Tuyen bez swojego sprzętu nie przypominał siebie, wystarczyło jedno spojrzenie na kamienny, zamyślony wyraz twarzy, by stwierdzić, że to on. Tak jak słusznie zgadła kolor oczu Felixa, tak samo trafnie Feniks obstawiła wygląd Ghana. Spędziła całe dzieciństwo w towarzystwie podobnych twarzy - surowych, spiętych, szukających zagrożenia. Jednego tylko nie przewidziała: Koreańczyk wpatrywał się w morze z lekko nieobecnym wyrazem, którego nigdy by się po kimś takim nie spodziewała. Nawet nie spojrzał w jej stronę, gdy oparła łokcie na barierce obok niego. Wzrokiem w tym samym kierunku, ku pozbawionemu przeklętych chmur horyzontowi.
    - Ładny widok - powiedziała.
    Ghan oczywiście nic na to nie odpowiedział. Zamiast zaczynać rozmowę od przyjemniejszych spraw, przeszedł od razu do interesów:
    - Dowiedziałem się, skąd Origami Hare przyjmowało dostawy - skinął głową w stronę wypływającego właśnie statku. - Co miesiąc do miasta przypływa statek obładowany kontenerami zaadresowanymi do różnych firm. Kilka zawsze trafia ręce ludzi Takahachiego. Część zostaje w Shangri-la, reszta jedzie do Edenu na handel z tamtejszymi gangami.
    - Na przykład do Kuglarza? - zgadywała Kasumi.
    Tuyen zmarszczył brwi.
    - Skąd wiesz?
    - Coś tam słyszałam - machnęła niedbale ręką. - To co z tym statkiem?
    - Wpływa do kanału dzisiaj w nocy. Pracownicy Takahachiego na pokładzie nie mają jeszcze pojęcia, że ich przykrywka w Origami Hare jest spalona.
    - Czyli zrobimy im niespodziankę.
    - To nie takie proste.
    - Z tobą nic nie jest proste - mruknęła pod nosem Japonka. - Niech zgadnę: musimy zainteresować jakoś policję?
    - Nie tylko ją. Po tej akcji Takahachi już na pewno będzie wiedział, z kim ma do czynienia. Musimy zająć go czymś jeszcze gorszym od policji.
    - Opinia publiczna - Kas uśmiechnęła się mimowolnie. Chyba nabrała tego zwyczaju od Sylve i Fela. - Coś, czego nie da się zatuszować łapówkami.
    - Problem w tym, że nie potrafię robić zamieszania...
    - Więc zostawiasz to mi - wcięła się w słowo Ghanowi. Zabębniła palcami w barierkę. - Czas obudzić wewnętrznego Berthiera...
    - Co?
    - Ćśś, daj mi pomyśleć - Fushicho rozejrzała się wokół w poszukiwaniu inspiracji.
    Przypomniała sobie wszystkie głośne historie w mediach, o jakich słyszała, włączając w to akcje Szczurów z ostatniego czasu. Blackouty, neonowa dyskoteka na środku skrzyżowania, napad na bank kilkaset metrów nad ziemią, zburzenie starego budynku w blasku fajerwerków, strzelaniny z udziałem Fery, Chiena i pewnie jeszcze wielu innych osób... wszystko to było głośne, a wiele z tych rzeczy zrobiono niemalże na pokaz. Sama, gdy malowała wielkie pozdrowienie dla całego Megalopolis zgodnie z instrukcjami Sylve i Fela, nie widziała większego sensu w tym wszystkim. Sensu, który zrozumiała dopiero po spędzeniu więcej czasu wśród Szczurów. To nie była tylko głupia sensacja - to był wyraźny znak dla całego miasta, kto tak naprawdę rządzi w okolicy oraz - często nieumyślnie - perfekcyjna przykrywka dla realnie niebezpiecznych działań gangu. I właśnie ten drugi cel przyświecał teraz interesom Ghana i Kas. Musieli zrobić coś tak głośnego, że ludzie będą w szoku jak w ogóle coś podobnego mogło się wydarzyć...
    Nagle ją olśniło. Przestała się rozglądać i zamiast tego spojrzała pod nogi.
    - Zatrzymajmy statek - powiedziała.
    - Jak zamierzasz to zrobić?
    - Czy mosty są zautomatyzowane?
    - Nie - Ghan pokręcił głową. - Nie da się ich zautomatyzować przy tak nieregularnym rozkładzie dostaw. Sterują nimi ludzie w Centrum Transportu i Komunikacji.
    - Przejęcie go, to chyba zbyt śmiały ruch, co?
    - Nawet jeśli by się to nam udało, załoga na statku zwróciłaby uwagę, że most się nie podnosi i zatrzymaliby się o wiele wcześniej. Skontaktowaliby się z Centrum, a po braku odpowiedzi zgłosiliby to dalej. Nie mielibyśmy wiele czasu, zanim policja pojawiłaby się na miejscu, na dodatek nie przy moście, tylko w samym CTK. Takahachi nie miałby ze sprawą nic wspólnego.
    Kasumi zastanowiła się. Jak zatrzymać statek za pomocą zwodzonego mostu tak, by wziąć go z zaskoczenia? Skoro nie mogli go podnieść i gwałtownie opuścić...
    Pomyśl tylko o potencjale możliwości naszego nowego przyjaciela...
    - Bełkot - stwierdziła nagle, doznając olśnienia. - Z całym szacunkiem, ale wszystko co mówisz, to tylko bełkot przy naszych możliwościach.
    - O czym ty mówisz? - Ghan już całkowicie się pogubił w toku myślenia Fushicho.
    - Zaledwie przedwczoraj siedziałeś w naszej bazie w towarzystwie ludzi zdolnych do wszystkiego. Nie musimy wchodzić do CTK. Nie musimy powstrzymać tego mostu przed podniesieniem... możemy go zawalić.
    Mężczyzna dalej nie wyglądał na przekonanego jej słowami. Ale jego zdanie od tego momentu już nie miało znaczenia. Kasumi już doskonale wiedziała, co zrobi.
    - Do wieczora wszystko ci wyjaśnię - obiecała. - Tylko najpierw potrzebuję zadzwonić po mojego niebieskiego przyjaciela.

Ghan? Echo? Masz pole do popisu, Red :3

środa, 26 grudnia 2018

Od Feliksa (CD Jekyll i Hyde) - ,,Ty masz twarz!"

        - TY MASZ TWARZ! - Cup brzmiała na o wiele bardziej podekscytowaną tym faktem, niżby Felix tego chciał.
    Ba, on ogółem się z tego faktu nie cieszył.
    Wszyscy już do tej pory przyzwyczaili się do faktu, że główny informatyk Szczurów (do niedawna właściwie ich jedyny informatyk) nie pokazuje swojej mordki właściwie nikomu. Nawet sam na siebie rzadko patrzył, jeśli na twarzy nie miał swojej maski - cuda technicznego, z którego był niezwykle dumny. Potrafiła wyczytywać mimikę nosiciela i odpowiednio ją przekazywać w znakach interpunkcyjnych na wizjerze. To był jeden z najbardziej dopracowanych systemów w karierze Ćwieka oraz chyba najdłużej działający bez potrzeby poprawek. Maska po prostu była idealna od samego początku, nie potrzebowała usprawnień ani innych znaczących zmian. To był jego wyraźny znak dla świata ,,Też jestem niezwykły!".
    A teraz leżała przed nim na stole z osmalonymi obwodami i zepsutym wyświetlaczem. Chłopak dalej nie był w stanie uwierzyć, co się właściwie stało. Stojąca obok Hyde po raz pierwszy tego wieczoru bardziej przypominała Violet - patrzyła na Fela z mieszaniną zakłopotania i niepewności, nie do końca wiedząc jak wybrnąć z kłopotliwej sytuacji. Cup dalej przyglądała mu się spod biurka. Z jej strony nie mógł liczyć na nic więcej, poza chwilą zafascynowania w ciszy. Ku zdziwieniu Feliksa, pierwszą osobą, która się odezwała, był RatFace:
    - Co się stało? - w głosie chłopaka pobrzmiewało autentyczne zdumienie, to samo, które dalej ogarniało samego Fela. Wydarzenie sprzed kilku minut po prostu wychodziło poza ich zrozumienie.
    - Żebym to ja sam wiedział... - Australijczyk przeczesał palcami włosy, na tyle, na ile pozwalał mu kucyk z tyłu głowy. Spojrzał znowu na bezużyteczną już maskę. - Tyle lat i dopiero teraz coś się dokumentnie spieprzyło...
    - Mogę zobaczyć? - ożywienie w głosie cichego do tej pory programisty było aż dziwne. Ćwiek już zakładał, że raczej tego wieczoru jeszcze nie uda mu się z nim porozmawiać po ludzku.
    - Pewnie... - odpowiedział, wbrew woli tonem lekko zaprzeczającym treści. RatFace delikatnie wziął do rąk uszkodzony sprzęt i zaczął go badać okiem specjalisty. Kto jak kto, ale dla niego praca z maskami musi być przyjemnością, przeszło Felowi przez myśl. Ironicznie, miał zamiar zachęcić chłopaka do rozmowy właśnie tym tematem. Jakby nie było, oboje trzymali się tego samego dziwactwa...
    A przynajmniej do niedawna.
    Gdy dzieciak zajął się maską, Hyde w końcu zebrała się na odwagę, by się odezwać.
    - Przepraszam? - zaczęła niepewnie. - Miałam jej pilnować... jak bardzo jesteś na mnie wściekły?
    Felix posłał jej powątpiewające spojrzenie. Wskazał na siebie dłońmi.
    - Czy ja wyglądam na kogoś, kto się wścieka? - zapytał. Odpowiedź była tak oczywista, że nie musiał jej oczekiwać. - Nie jestem zły. Po prostu... smutny?
    Hiccup wydała dźwięk, jakby głośno wciągnęła powietrze.
    - Zasmuciłam cię?! - przeraziła się. Jej głos złamał się w połowie, jakby miała się rozpłakać.
    - Nie, nie, to zły termin - powiedział szybko haker. - Bo wiesz, Cup, ja po prostu rzadko zdejmuję tę maskę i bez niej jest mi... dziwnie. Ale zaraz mi przejdzie! - spróbował się uśmiechnąć, chociaż sam nie wierzył we własne słowa.
    - Naprawdę? - wielkie świecące oczy zamrugały kilka razy. - Nic się nie stało?
    - Nic! Absolutnie! Niczym się nie przejmuj - blondyn poklepał metalowy ,,łeb" Czkawki. Robocikowi od razu zrobiło się lepiej.
    - Jesteś tego absolutnie pewien? - rzuciła szeptem Hyde.
    Dał jej ręką znak, by na razie siedziała cicho i zwrócił się do RatFace'a:
    - Hej, może pokażesz Hiccup jak działa moja maska?
    Chłopak zrozumiał ukryty przekaz. Zawołał niepewnie Cup i przeniósł się z nią trochę dalej do salonu. Gdy Fel już się upewnił, że jest zajęta, opuścił bezsilnie czoło na blat biurka i zamknął oczy. Mruknął pod nosem coś, czego raczej wolał swojego adoptowanego robota nie uczyć. Hyde usiadła na krześle RatFace'a i przysunęła się obok niego.
    - Na pewno wszystko w porządku? - ponowiła pytanie. W jej głosie nadal słyszał poczucie winy, co jego samego wpędzało w podobny stan. Nie chciał nikogo smucić własnym dołem. Nie zamierzał się też wyżalać ze wszystkiego. To była tylko głupia maska! To tylko jego problem i reszta nie powinna się tym martwić. Im bardziej sobie to powtarzał, tym głębszego był przekonania, że takie właśnie powinien przyjąć podejście. A przynajmniej na widoku. Z sednem problemu poradzi sobie sam.
    Dlatego, gdy w końcu odpowiedział, postanowił poruszyć nieco inny, ale równie dręczący go problem:
    - Jak reszta wróci, to będzie Sajgon - Felix uniósł głowę i wyprostował się.
    - Ehm… a niby dlaczego?
    - Zastanów się: nigdy, PRZENIGDY nie zdejmowałem maski przy NIKIM - powiedział powoli, patrząc Hyde w oczy. - Jaka może być reakcja Fery, Dana, Sylve...?
    - Będą... zdziwieni?
    - Więcej. Przez cały wieczór wszystko będzie się kręcić wokół faktu, że moją durną maskę trafił szlag. Fera nie da mi spokoju przez najbliższe kilka dni! - chłopak machnął rękoma zrezygnowany. Nie lubił być w centrum uwagi. Znaczy, jak chyba każdy Szczur czerpał satysfakcję z rozgłosu, ale w przypadku Feliksa on sam nigdy nie był głównym tematem wieczornych wiadomości. Jego wynalazki i pomysły, owszem, ale nie ich twórca.
    - Wiesz... chyba po prostu musisz to przeżyć - Jacqui nie miała pojęcia, co innego mogła mu teraz doradzić. Dlatego pozostało jej ubrać w słowa to, o czym już wiedział, ale nie chciał dopuścić do wiadomości. Potem już tylko szturchnęła go przyjacielsko w ramię: - Lepiej się rozchmurz, bo Cup faktycznie się rozpłacze, gdy cię zobaczy - po tych słowach zostawiła go ze swoimi myślami.
    Fel westchnął, odchylając głowę do tyłu. W głowie kręciło mu się naraz tyle rzeczy, że nie miał pojęcia, czym się martwić dalej. Czy będzie w stanie naprawić maskę? A nawet jeśli, to czy będzie sens ją z powrotem zakładać, gdy już wszyscy go bez niej zobaczą? W namyśle pogładził bruzdowaty policzek, noszący ślady po wyjątkowo paskudnym trądziku. Przypomniały mu się czasy przed maską, gdy młody, niepewny siebie dzieciak z Melbourne wolał kryć się po kątach niż szukać towarzystwa. Ćwiek był inny. Był pewny siebie, nie bał się ludzi, sporo osób go lubiło. Czy pod maską aby na pewno siedział ten sam człowiek? Jeśli tak, to skąd ta mieszanka zaniepokojenia, zdenerwowania i strachu? Czy Felix mógł być dalej sobą ze swoją prawdziwą twarzą?
    Nagle uderzyła go złość. Nie taka normalna - Fel nie miał przecież w zwyczaju się gniewać na cokolwiek... poza sobą. Na siebie mógł być wściekły. Teraz głównie z powodu własnej głupoty. Przecież to tylko maska. Maska nie mogła być jego osobowością. To nie ona zrobiła z niego człowieka, jakim jest. To nie ona zwróciła na siebie uwagę Fery Rosy, to nie ona udowodniła swoją wartość jako hakera, to nie ona zaskarbiła sobie przyjaźń Sylve, Kasumi i tylu innych ludzi. I jak się teraz, kurna, nie weźmie w garść, to pozwoli kawałkowi złomu zabrać mu tego wesołego siebie!
    Z tą myślą udało mu się zebrać siły na swój zwyczajowy uśmiech, który do tej pory wszyscy mogli jedynie wyczuć w tonie głosu i postawie... i który zbladł równie szybko na dźwięk głosu stojącej w drzwiach Strzygi:
    - Osztywżyciu! - wypaliła na jednym oddechu i w mgnieniu oka doskoczyła do Feliksa. - Ćwoku, czy ty masz twarz?!
    - Zaczęło się... - westchnął, nie kierując tych słów do kogokolwiek konkretnego. Hyde stłumiła śmiech.
    Strzyga tymczasem chwyciła głowę Ćwieka w obie ręce i obracała nią, jakby oglądała fascynujący okaz. Stała tak blisko, że chłopak mógł się przyjrzeć z bliska jej nienaturalnym kłom, które szczerzyła w tym razem rozweselonym uśmiechu. Mimo tego Felowi przeszło przez myśl, że to samo widują tylko jeńcy słynnej inaczej przywódczyni Szczurów.
    - Danny, widziałeś?! - zawołała przez ramię, chociaż wchodzący do salonu cyborg doskonale wszystko słyszał.
    Haker zerknął na Daniela, ale mężczyzna typowym sobie zwyczajem nie okazywał wiele emocji.
    - Miło cię w końcu widzieć, Fel - powiedział tylko i przeniósł swoją uwagę na Cup, która wręcz obijała mu się o kolana próbując się przywitać.
    - Ja nie mogę - Fera w końcu puściła twarz blondyna. - W wejściu już chwytałam za broń, bo cię nie poznałam!
    - Twój ton jest zbyt wesoły jak na sens tego zdania... - stwierdził haker.
    - Co ci się stało z maską? - rozejrzała się w poszukiwaniu wspomnianego przedmiotu. - Baterie wysiadły? Spłonęła? Cup ją zeżarła?
    - Coooo zrobiłam? - zapytał robocik.
    - Zepsuła się - odparł Fel tonem świadczącym o zakończeniu tematu.
    - Oookej, ktoś tu ma zły humor - Meksykanka wyprostowała się i poczochrała go ręką po włosach. - Nie będę cię zamęczać. I tak zaraz Sylve wróci...
    Felix wziął głęboki, sfrustrowany wdech i spróbował wrócić do tego, co robił jeszcze zanim jego maskę trafił szlag. Odsłonięta twarz przecież nie mogła mu przeszkadzać w prostej robocie, prawda? Poza tym, może reszta zostawi go w spokoju, jeśli zobaczy, że jest czymś zajęty...
    Plan działał, aż do bazy wróciła Kasumi. Wyglądała na wyjątkowo zadowoloną, jakby wcale nie spędziła czasu z tym - Fel aż się wzdrygnął - Koreańczykiem. Biedna Kas.
    - Kasumi! - Hiccup tradycyjnie popędziła przytulić się do kolan na powitanie. Fushicho, nie przyzwyczajona jeszcze do obecności robota, niemal się wywróciła.
    - Cześć, mała - uśmiechnęła się mimo tego. Spojrzała na towarzystwo w salonie, pochylone nad RatFace'em i maską Ćwieka. - I cześć wszystkim.
    Fera uniosła głowę do góry.
    - Jak tam zajączek z papieru? - zapytała, mając na myśli hurtownię Takahachiego, którą miała się zająć z pomocą Godoghana.
    - Poszło gładko. Jutro o wszystkim dowie się policja - odpowiedziała Kas, na co szefowa uśmiechnęła się zadowolona. Japonka szybko zmieniła temat: - Co tam takiego macie, że nawet Dan się zainteresował?
    Kanadyjczyk spojrzał na nią krótko, ale nic nie dopowiedział. Fel natomiast mimowolnie wydał nieartykułowalny dźwięk, coś pomiędzy sykiem, a głośnym wdechem. Kasumi natychmiast popatrzyła w jego kierunku i zmrużyła podejrzliwie oczy.
    - Felix? - zapytała.
    Chłopak obrócił się na krześle, starając się przybrać pozytywny ton.
    - Ta-da! - rozłożył ręce. - Rozwalili mi maskę.
    - Kto? - kobieta zmierzyła pomieszczenie zimnym wzrokiem, jakby szukała winowajcy. Cokolwiek planowała, zrezygnowała z tego, gdy Hyde dyskretnie wskazała Czkawkę.
    Kas - podobnie jak Fera, ale bardziej taktownie - przyjrzała się jego twarzy i uśmiechnęła lekko, widząc, że chłopakowi potrzeba trochę otuchy.
    - Tak myślałam - powiedziała po chwili.
    - Co myślałaś? - Fel zmarszczył brwi.
    - Że masz niebieskie oczy.
    Fera parsknęła śmiechem.
    - Bo jest pełnokrwistym Australijczykiem? - skomentowała. Teraz to Ćwiek posłał jej mordercze spojrzenie... cóż, na tyle mordercze, na ile Fel umiał mordować ludzi wzrokiem.
    - Nie - Kasumi założyła ręce na piersi i spojrzała z powrotem na przyjaciela. - Pasują do twojego charakteru.
    Haker nie za bardzo wiedział jak na to odpowiedzieć. Brzmiało jak komplement. Uśmiechnął się więc tylko niewinnie i wzruszył ramionami.
    Zanim rozmowa potoczyła się dalej, do bazy głośno wrócili ostatni na dzisiaj ludziez Echo wskoczył przez otwarte drzwi, od razu lądując na suficie i rzucił wesoło ,,Cześć". Zaraz za nim do środka wpadł najpierw głos, a potem reszta najsłynniejszego Francuza w Megalopolis:
    - Zróbcie miejsce dla najlepszych złodziei jakich widziało to miasto!
    Fera wstała zza stołu i przystanęła obok Hermesa, patrząc wyczekująco na Sylve. Chłopak wstał, dzięki czemu jego głowa znajdowała się na tej samej wysokości, co reszty. Oboje z Berthierem wyprostowali się dumnie.
    - Ukradliśmy śmigłowiec z shangrilaskiej bazy wojskowej! - mężczyzna wyciągnął rękę do góry, by klepnąć swojego wspólnika w plecy.
    Cup i Hyde zaklaskały, Fera dołączyła do nich po chwili. Uśmiech na jej ustach po prostu nie chciał tego wieczora zgasnąć - wszystko szło po jej myśli.
    - Fera, czy oni mówią poważnie? - Dan przechylił głowę, jakby się przesłyszał.
    - Ze wszystkich ludzi akurat ty, mój francuskojęzyczny przyjacielu, oskarżasz mnie o blef? - Sylvain założył ręce na piersi wyraźnie oburzony. - Oczywiście, że okradłem bandę Azjatów!
    - A ja mu pomogłem - dodał wesoło Echo, siadając z powrotem.
    Cyborg tylko westchnął, unosząc bezradnie ręce do góry. To nie on był w ekipie Leviathana i nie on musiał się tym wszystkim martwić. Sylvain zadowolony z tego małego zwycięstwa przypomniał sobie o bardzo istotnej sprawie. Rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu swojego kolczastego przyjaciela. Co najmniej kilka razy przejechał wzrokiem po Feliksie, ale go nie poznał. W końcu stanął skonfundowany.
    - Hej, gdzie Kolczatka? - zapytał. - Znowu szuka dziwnych ludzi na mieście?
    - Po moim trupie - odezwał się Fel. - Nigdy więcej powtórki z Chienem.
    Sylve utkwił wzrok w chłopaku. Patrzył na niego tak długo, że Fera już otworzyła usta, by mu podpowiedzieć kto siedzi na miejscu Ćwieka, ale wtedy mężczyzna wskazał w niego oskarżycielsko palcem i wypalił na cały głos:
    - TY MASZ TWARZ!
    Felix westchnął po raz enty. Po prostu przeżyj, aż wszyscy się znudzą, powtórzył sobie w myślach.