W głowie Pandory dokonał się krótki, pozbawiony zbędnej matematyki bilans strat i zysków. Straty: dała się złapać (czym prawdopodobnie podkopała swoją karierę, ale o tym pogada jeszcze z cyborgiem, Niemcem i Isati) i podporządkować konkretnej organizacji. Jakkolwiek by jej to nie gryzło jeszcze przed kilkoma godzinami, teraz bez wątpienia wyszła na zero. Leviathan nie zawiódł jej oczekiwań, w co od samego początku nie wątpiła. Jeśli praca dla Szczurów oznaczała podobną rozrywkę, nie zamierzała narzekać.
- TAK! - wydarł się nagle Francuz. Erro drgnęła i spojrzała na niego pytająco. - Podpis! - Sylve wskazał jej palcem ocalałą część sporego hallu. Faktycznie, ściana za kontuarem, pomimo uszczerbku, nadal stała, a na niej widniał staranny malunek Berthiera, dumnie głoszący kto jest odpowiedzialny za ten piękny widok: Leviathan & Erro Company.
Brazylijka zaśmiała się głośno, jakby z tryumfem. Kilku gapiów spojrzało na nią z niepokojem i odsunęło się o krok. Sylve przejął się tym mniej - chyba już rozgryzł z kim ma do czynienia i podobne zachowanie nie robiło na nim większego wrażenia.
- To zdecydowanie lepsze od tamtej foki - powiedziała, gdy w końcu się uspokoiła. Jej głos zachrypł od wdychanego podczas eksplozji pyłu.
- To była foka? - Sylvain spróbował przypomnieć sobie stare logo, obecnie zakryte przez jego dzieło. - A nie delfin?
- Delifn, foka, manat, wszystko jedno - Erro splunęła na chodnik czując zbierające się po językiem drażniące drobinki. - Było paskudne.
- Oui - zgodził się z uśmiechem Levi. - Elizjum ma szczęście, że nie musi tego więcej oglądać.
Po tych słowach skinął głową w stronę martwej, zakorkowanej ulicy i ruszyli przed siebie. Nie ma większej przyjemności niż obserwowanie swojego dzieła w pełnej krasie, jednak ta drobna, podzielona między dwójką wariatów cząstka zdrowego rozsądku radziła im oddalić się na bezpieczną odległość, zanim zaczną się pytania. Dym z odcieni fioletu, zieleni i innych barw wrócił do normalnego stanu ciężkiej, burej mieszaniny dymu i pyłów. Zanim skręcili za róg, do ich uszu dotarł ostatni głuchy odgłos walącej się ściany.
- Moglibyśmy założyć spółkę renowacyjną - rzucił nagle Francuz. - Nazwę już mamy.
- Co rozumiesz przez ,,renowację"?
- No wiesz, odnowę wizualną. Place zabaw, parki miejskie, parkingi - mężczyzna wyliczył wszystko na palcach. - Miasto od czasu do czasu funduje odnowę takich obiektów. Ale zanim ktoś je odbuduje, ktoś je musi najpierw zburzyć. I to dokładnie, centymetr po centymetrze.
- Poważnie chciałbyś burzyć coś na zlecenie? Z podpisem urzędu? LEGALNIE? - w zachrypnięty głos Pandory wkradało się coraz większe niedowierzanie.
Leviathan zastanowił się chwilę, jakby dopiero teraz zwrócił na to uwagę.
- Faktycznie. Nie chciałbym - stwierdził. - Zakazy są zabawniejsze.
Szli przed siebie bez celu, wszak komu było coś podobnego potrzebne? Na pewno nie człowiekowi ich pokroju. Powrót do bazy odpadał, a przynajmniej nie w linii prostej - Pinheiro była zbyt nabuzowana sukcesem. Sylvain, prawdopodobnie nieumyślnie, uzbroił bombę. Destrukcja to było za mało, Pandora chciała od tego wypadu czegoś więcej. Wrażenie to potęgował fakt, że wszystko uszło im bezkarnie. Zakazy są zabawniejsze. Kobieta CHCIAŁA by ktoś ją ścigał. Ucieczka nie była tak satysfakcjonująca bez dyszących w kark psów chcących rozerwać cię na strzępy. Ale psiaki pomimo podpisu wcale nie szukały sprawców...
W którymś momencie minęły ich dwie furgonetki policyjne, ale Szczury chyba nie zwróciły na siebie zbytniej uwagi. Erro poczuła się lekko urażona, że budynek jest bardziej ważny od niej, ograniczyła się jednak tylko do odprowadzenia drugiego pojazdu wzrokiem i splunięcia za nim. Kiedy się zorientują? Kiedy ktoś ją rozpozna? Gardło zaczynało ją drapać, gdy wzięła kilka sfrustrowanych oddechów. Zirytowana ostatecznie stwierdziła, że poradzi sobie bez tlenu aż się czegoś napije. Pozostało jej jedynie pluć tynkiem zbierającym się w ślinie. Francuz oczywiście to zauważył i szybko połączył fakty.
- Mogłem wziąć jakąś drugą maskę zanim wyszliśmy - stwierdził.
- Po co? - zachrypiała, ironicznie do wypowiedzi.
- Domyślam się, że byle kurz cię nie zabije, ale to pewnie cholernie irytujące...
- A tam - Erro machnęła niedbale ręką. - Następnym razem po prostu zapamiętam, by nie oddychać. Z głupa musiałam wziąć kilka wdechów. Pewnie przez emocje.
- Słyszałem w życiu już sporo, ale chyba po raz pierwszy spotkałem się ze stwierdzeniem, że można wziąć oddech ,,z głupa" - Sylve uśmiechnął się lekko.
- Nawet chodzący trup ma prawo do błędów, tak? - uderzyła go po przyjacielsku w ramię. - Po prostu konsekwencje nie są takie poważne.
Konsekwencje. Słowo to zlało się w jedno z kolejnym radiowozem, torującym sobie powoli drogę przez zakorkowaną ulicę. Kierowcy widząc błysk świateł i słysząc syreny próbowali zgodnie z przepisami ustąpić policji miejsca, jednak szło im to topornie przez ciasnotę. Nic nie zapowiadało się na to, by policjanci mieli ich zatrzymać, bo niby za co? Ukryty pod mundurem pistolet zaciążył kusząco. Zerknęła kątem oka na Sylve. Dopiero co przekonała się, jak bardzo miał w nosie ryzyko i to chyba jej się najbardziej w nim podobało. Nie miał nic do stracenia, podobnie jak ona. Mieli ten wyjątkowo nie fair wobec reszty ludzkości immunitet co do ilości dopuszczalnych błędów, zanim zabiją się na dobre (o ile kiedykolwiek do tego dojdzie). Co im szkodzi...?
Zanim zorientowała się co właściwie robi, wyciągnęła broń i strzeliła trzy razy w stronę tylnej szyby. Levi zamarł w bezruchu, kilku przechodniów krzyknęło, zza rogu wychyliły się drony policyjne zaalarmowane wystrzałami, z radiowozu wysiedli policjanci, od razu szukający osłony za pojazdem. A na ustach Wendigo pojawił się zbójecki uśmiech.
- Nie wiem, czy zauważyłaś... - zwrócił jej uwagę Sylve. - Ale właśnie pociągnęłaś trzykrotnie za spust pistoletu. Celując w radiowóz.
Roboty ruszyły biegiem, ostrzegając przed wyciągnięciem własnej broni. Erro chwyciła Francuza za rękaw i ruszyła biegiem w górę ulicy. Zgodnie z groźbami, niedługo potem drony strzeliły, pudłując dla ostatecznego ostrzeżenia.
- Często najpierw strzelasz, a potem się tłumaczysz? - zapytał Leviathan, próbując wyciągnąć sens z zachowania towarzyszki.
- Gdybym tego nie zrobiła, nie miałabym się z czego tłumaczyć w pierwszej kolejności - odpowiedziała Pinheiro.
- Pewnie i tak nie zamierzasz tego robić, prawda?
- Zgadza się, querido - kobieta gwałtownie skręciła w bok, wpychając się do jakiejś restauracji.
Kelner sprawdzający rezerwację odruchowo chciał zaproponować gościom stolik, ale urwał w połowie zdania i zaklął po francusku, gdy Pandora przebiegła obok niego, potrącając jakąś kobietę. Sylvain przeprosił go, nie zwalniając kroku. Wolał nie zgubić w tym momencie Erro. Nagle Brazylijka odwróciła się w jego stronę niebezpiecznie unosząc pistolet. Krzyknęła jednak krótko ,,Na bok!" i mężczyzna instynktownie jej posłuchał. Strzeliła kilkakrotnie w robota policyjnego w drzwiach, który zatrzymał się, na chwilę spowalniając resztę. Szczury wpadły do kuchni, gdzie przeskoczyły dwa blaty, wystraszyły przy tym kucharzy i ostatecznie wbiegły do pierwszych drzwi na swojej drodze - chłodni.
Berthier słysząc wchodzące do kuchni roboty od razu schował się za ścianą przy framudze, a Erro za drzwiami. Bez większego namysłu trzasnęła nimi z całej siły, słysząc szczęk zamykanego automatycznie zamka... i równocześnie poczuła przeszywający ból w dłoni. Zmięła w ustach przekleństwo. Jej kciuk utknął, zatrzaśnięty przy zawiasie ciężkich drzwi. Pomimo tego kobieta nie zamierzała próbować ich uchylić, byłoby to co najmniej głupie. Sylve syknął boleśnie i chwycił się za własną dłoń.
- A mama mówiła: nie wpychaj... - zaczął.
- Daruj sobie, proszę - rzuciła z niepokojącym uśmiechem Pinheiro i bez dłuższego zastanowienia wyciągnęła składany nóż. Sylvain uniósł jedną brew. - Co? - spytała rozkładając ostrze.
- Nic, nic - stwierdził. - Poszukam jakiegoś wyjścia... już kilka razy zdarzyło mi się spędzić noc w chłodni. Nie takiej, ale i tak nie podoba mi się ten pomysł.
- Powinna być gdzieś tutaj ukryta klapa - poinstruowała go Erro, przymierzając się do cięcia.
- Byłaś już tutaj?
- Może. Szukaj nierównych kafelków. Ja mam pewien problem, nad którym muszę się teraz skupić zanim gliny wyważą te drzwi i rozwiążą go za mnie.
Francuz zasalutował i zaczął przepychać się między zwisającym z sufitu mięsem. Pandora wzięła tymczasem głęboki, drapiący w podrażnionym gardle wdech (bardziej odruchowo niż z potrzeby) i zaczęła ciąć. Oczywiście bolało. Nie tak mocno, jak normalnego człowieka - większość ludzi nie byłaby w stanie odciąć sobie samodzielnie palec i nie zemdleć. Wendigo znała co prawda zdolnych do tego twardzieli, ale oni mieli za sobą długie szkolenie, dłuższe od jej własnego. Byli przygotowani na podobne sytuacje, co nie umniejszało jednak podziwu mutantki. W przeciwieństwie do nich, jej tkanki były częściowo obumarłe, w tym i przecinające wszystko nerwy. Na dodatek ona nie żegnała się ze swoim palcem na zawsze.
- Coś tu mam! - zawołał Leviathan. Zza przeklętego metalu tymczasem dobiegały głuche, niepokojące odgłosy. Najwyższa pora...
Drzwi chłodni zatrzęsły się od uderzenia. Nóż zjechał przez to z kursu. Pandora zaklęła, tym razem na głos.
- Złaź na dół! - odpowiedziała. - Zaraz cię dogonię... jeszcze tylko... chwila... - przestała się już przejmować precyzją.
Sylvain odchylił klapę, upewnił się, że się nie zatrzaśnie za nim i zeskoczył w ciemny tunel. Wendigo tymczasem udało się już wjechać ostrzem w pękniętą kość. Nie miała czasu piłować palca, więc wykorzystała istniejące uszkodzenie. Nożem poszerzyła pęknięcie i w końcu przeszła przez połowę. Z resztą poradziła sobie dużo szybciej. W minutę, gdy drzwi zdążyły się zatrząść się jeszcze trzy razy, dobiegła do klapy i skoczyła w dół, zamykając ją za sobą. Gdy roboty wpadły do środka, zastały jedynie mrożone mięso.
W oczy kobiety zabłysła latarka.
- Wszystko w porządku, mon cher? - zapytał Sylve.
Z tym samym wariackim uśmiechem uniosła do góry lewy kciuk, dopiero po chwili orientując się, że to właśnie jego połowa została na górze.
- Odrośnie - machnęła niedbale ręką.
- Chodziło mi raczej o powód strzelania do policji...
- Pffft. Mi nie potrzeba powodów, by zacząć do kogoś strzelać.
- Czyli powodem jest brak powodu?
- Dokładnie - kobieta skinęła głową z całkowitą powagą. Po chwili zdecydowała się jednak doprecyzować: - Nudno się zrobiło.
- Wysadziliśmy w powietrze budynek. Wpakowałem w to najwięcej fajerwerków ile się dało, a ty się ZNUDZIŁAŚ? - w głosie Francuza zabrzmiała dogłębna uraza.
- No właśnie! Wybuchło i co dalej?
Mężczyzna westchnął wręcz z frustracją.
- Mam niepokojące wrażenie, że ciężko cię zabawić na dłuższą metę - stwierdził. - Ale przynajmniej miałem okazję zmierzyć nowy rekord w szybkości odcinania sobie kciuka.
- Był już złamany, więc się nie liczy - zauważyła Erro. - Mierzyłeś już wcześniej komuś czas, gdy odcinał sobie palec?
- Może - Francuz wzruszył ramionami, rozglądając się po dziwnym korytarzu przypominającym przejście techniczne. - Wiesz w ogóle gdzie jesteśmy?
- W jednym z wielu przejść ewakuacyjnych - wyjaśniła Wendigo. Ruszyli przed siebie spacerem, jakby nigdy nic się nie wydarzyło. - Pod każdym miastem zbudowano podobną siatkę labiryntów. Niektóre łączą się z kanałami i zwykle są przejściami dla pracowników. Ogólnie jednak mało osób o nich jeszcze pamięta.
- A ty się o tym dowiedziałaś...?
- Od znajomej Polki - zatrzymała się na rozdrożu, zastanawiając się czy dobrze idzie. W końcu skręciła w lewo, a Sylve za nią. - Pomogła mi się dostać do Megalopolis bez papierów. Dalej nie mam pojęcia, jak ona to wszystko pamięta... Nie pamiętam, by miała przy sobie jakąś mapę.
- Podobno Polacy to cudotwórcy. Cholera wie, co potrafią - Levi wyciągnął telefon. - Może Kolczatka nas stąd wydostanie.
- Potrafisz mu opisać swoje położenie? Albo sprawić, by sygnał z telefonu przebił się na powierzchnię?
- To może ta twoja znajoma nam pomoże?
- Próbuję właśnie rozkminić, którędy trafimy do Nory - odparła Erro. - Stamtąd już sami damy sobie radę. Ale całkiem możliwe, że na nią trafimy.
- TEJ Nory? - Sylve uniósł powątpiewająco brew. - To nie tak, że od jakiegoś czasu nie należy do Fery i Szczurów? Że mogą nam tam wklepać za powiedzenie ,,Dzień dobry"?
Miał rację. Nora była od kilku miesięcy neutralnym gruntem. Co do samej istoty tego miejsca, nie było to nic innego jak spory podziemny garaż, służący jako kryjówka i punkt zborny. Kryli się tam głównie przemytnicy, razem z ciężarówkami czekającymi na transport nielegalnych towarów, oraz najemnicy liczący na pracę od tych pierwszych. Pandora osobiście była tam tylko trzy razy, zawsze w poszukiwaniu UNK32-1, więc nie kojarzyła tych wizyt zbyt dobrze. Nie miała pojęcia na kogo trafią tam tym razem. Miała cichą nadzieję, że ktokolwiek to będzie, będzie na łasce Heli. A przy tym liczyła na to, że Polka kojarzyła ją na tyle dobrze, by przeprowadzić ich bez problemu.
- Bez obaw, querido - uśmiechnęła się. - Przynajmniej nie jest nudno.
Sylve? Wybacz, że tak bez ładu i składu. Zupełna improwizacja > <