Sylvain Berthier zawsze czuł, że powinien był zostać artystą. Nie jakimś tam terrorystą, za którego zdawali się go mieć wszyscy dookoła (z nim samym włącznie – ale tylko od czasu do czasu!). Nie łudził się co prawda do tego, że miał talent. Najprawdopodobniej wcale go nie miał i zupełnie mu to nie przeszkadzało. Po prostu lubił od czasu do czasu bazgrać po kartce papieru, starając się w miarę możliwości zachowywać zasady realizmu. Lub zupełnie je zignorować i sprawdzić co się stanie. W każdym razie nigdy nie przykładał się do tego zajęcia za bardzo.
Na szczęście miał pod ręką Felixa. Australijczyk zdecydowanie wiedział co robić i sprawiał wrażenie profesjonalisty. A przy tym nie zadawał zbędnych i głupich pytań. Po prostu wspólnik w zbrodni idealny, o czym Sylve miał okazję się już przekonać wcześniej. Praca nad nowym wzorem poszycia śmigłowca tylko utwierdziła go w przekonaniu, iż w kwestii wyboru swojego najlepszego kumpla w życiu nie pomylił się ani odrobinę.
Na pierwszy ogień poszły wszelkie oznaczenia wojskowe, symbol jednostki wojskowej w Shangri-La i oczywiście sam numer boczny maszyny. Wszystkie zginęły pod jednolitą, czarną farbą, żeby nikomu na pewno nie przyszło do głowy pytać jakim cudem śmigłowiec z takim rodowodem ,,przypadkowo" zgubił się w Norze. Sylvain może i był człowiekiem wielkiej kreatywności, ale zdecydowanie nie chciało mu się na poczekaniu wiarygodnej historyjki. Wątpił, by ktokolwiek uwierzył mu w to, że znalazł błyszczącego nowością Changhe na ulicy i tak po prostu go przygarnął. Nie, Sylvain Berthier nie był głupi. Co najwyżej mocno stuknięty. Dlatego skrzętnie zatarł wszelkie ślady przeszłości swojej nowej maszyny i pozbył się z kokpitu jakichkolwiek urządzeń ułatwiających namierzanie.
Dopiero wtedy razem z Ćwiekiem przystąpił do właściwej akcji ociekającej wręcz swoim artyzmem. Plan zakładał, by było krzykliwie, ale elegancko i jakoś tak... klasycznie? Sylvain widział swoją machinę zagłady z wyszczerzonym, zębatym pyskiem na przodzie, który kojarzył mu się ze zdjęciami Splitfire'ów. Felix podsunął mu też pomysł, by nadać śmigłowcowi jakieś znaczące imię. Ot tak dla zabawy. To wystarczyło, żeby przekonać Francuza. W ten sposób Changhe zyskał nowy, całkowicie adekwatny przydomek: Śmierć z Powietrza. I już, już mieli zabrać się do pracy, gdy nagle uwagę blondyna przykuł nowy cyborg. Stosunkowo szybko okazało się też, że cyborg być może zostanie w rodzinie na dłużej.
– Jak dla mnie to żaden problem – skwitował Sylve, zmierzywszy giganta krytycznym wzrokiem artysty – Wpasuje się do nas.
– Fera o tym wie? – upewnił się Felix.
– Zaczęłam właśnie od spytania Fery o zdanie – zapewniła Polka.
Sylvian jednak w tym samym momencie zupełnie przypadkowo uciekł myślami w bardziej niż bardzo odległe miejsca. Oczyma wyobraźni zobaczył co najmniej kilka mniej lub bardziej dramatycznych akcji z udziałem siebie i nowego towarzysza zbrodni. Spodobała mu się ta wizja. A jakby tak jeszcze dodać do tego całego bałaganu Echo...
– Będziemy kumplami – wypalił ni stąd, ni zowąd, posyłając Craigowi swój firmowy, rozbrajająco szczery uśmiech.
Cyborg w odpowiedzi na jego oświadczenie uniósł jedną brew.
– Mam względem ciebie całkiem konkretne plany, złociutki – doprecyzował Leviathan. – Uwierz, że nudził się nie będziesz u nas. Prawda, mon ami? – zwrócił się do Ćwieka, szukając poparcia dla swoich słów.
– Zdecydowanie – haker bez wahania pokiwał głową, zgadzając się na wszystko.
– Lena – cyborg chwilowo zwrócił się do swojej towarzyszki – Jesteś absolutnie pewna, że Szczury pomogą z moim problemem?
Polka uśmiechnęła się przebiegle i uniosła do góry jeden palec, uciszając tym zbierającego się do zadawania pytań Sylve.
– Craig ma problem z Rosjanką i jej bandą – oświadczyła na tyle wyraźnie, by na pewno wszyscy zrozumieli.
Sylvain Berthier zamknął usta, natychmiast poważniejąc. Zmrużył oczy w niekłamanej nienawiści, wyprostował ręce wzdłuż ciała i rozciągnął palce, szykując się do zaciśnięcia pięści. Ściągnął też brwi tak mocno, że niemalże zetknęły mu się nad nosem. Nastroszył się, a na jego twarz wypłynął pełen ponurej determinacji grymas. Nienawidził ruskich z całego swojego niezdolnego do nielubienia kogoś serca.
– Imię, nazwisko i miejsce, gdzie się ten pomiot szatana ukrywa – zażądał, strzelając kostkami dłoni. Ćwiek przezornie odsunął się o pół kroku. Craig po raz kolejny przybrał na twarz skonsternowaną minę. Elena natomiast uśmiechnęła się pobłażliwie.
– A broń masz?
Ręka Francuza wystrzeliła w stronę Śmierci z Powietrza.
– Widzisz, Craig? – spytała wesoło cyborga – Odpowiedni ludzie na odpowiednich stanowiskach.
– Widzę... Nie lubisz Rosjan, huh?
– Nienawidzę – oświadczył Sylvain z całkowitą pewnością. – No... Może niekoniecznie w s z y s t k i c h Rosjan jak popadnie, ale stanowczej większości. Wariaci, mówię ci. Nigdy nie ufaj ruskim.
– Tia... Faktycznie ma to jakiś sens... – zgodził się Craig. – Ciebie też oszukali?
Tym razem dla odmiany Leviathan parsknął śmiechem.
– A żeby tylko! Pojechałem na pokojową, rozumiesz, p o k o j o w ą rozmowę o rekrutację. Facet przywitał mnie łopatą i kulką między oczy. Umarłem. Po prostu mnie facet zastrzelił jak kundla. A jeśli ktoś mnie zabija to automatycznie go nie cierpię. Dlatego nie zabijaj mnie, bo chciałbym się z tobą lubić.
Craig chyba nie do końca mu uwierzył. Rozejrzał się dyskretnie po pozostałych, sprawdzając czy któryś ma ochotę jakoś skomentować aż takie stężenie absurdu w jednej wypowiedzi. Niestety zarówno Elena jak i Ćwiek uwierzyli mu na słowo już jakiś czas temu. No bo dlaczego mieliby mu nie wierzyć? Świadków może i nie miał (jeszcze), ale Felix na samym początku ich znajomości mógł pooglądać jeden z jego jak najbardziej prawdziwych aktów zgonu. Miał też własny grób z bardzo ładnym, jasnym pomnikiem na cmentarzu w Edenie. I – co najważniejsze – żadnych powodów do tego, by kłamać.
– Poważnie mówisz? – upewnił się w końcu cyborg. – Umarłeś i dalej żyjesz?
– Nie raz, mon ami – Sylve uśmiechnął się niewinnie, dawno już zapominając o swojej wściekłości. – Dobrze... To wy tu sobie jeszcze porozmawiajcie, a ja zajmę się czymś pożytecznym. I tak spotkamy się jeszcze z milion razy!
Już odwrócił się, by w spokoju wrócić do swojej maszyny i zacząć swoje nowe dzieło stworzenia, gdy przypomniał sobie o jednej nader ważnej kwestii.
– Hej, Elen? Masz potem chwilkę?
– Coś się znajdzie... A co?
– Jesteś moim jednym z niewielu pewnych źródeł kobiecej wiedzy. No... W każdym razie bardziej pewnym niż taka, powiedzmy sobie szczerze, Cup albo Fera. Będę miał kilka pytań.
– Co ty znowu planujesz? – wtrącił się Fel.
Sylvain Berthier wyszczerzył się tak, jak potrafił tylko, gdy wpadał na kolejny niesamowity pomysł.
– Coś super – rzucił na odchodnym, machając towarzystwu ręką.
Nie dało się ukryć, że Sylvain w kwestiach rekrutacji nie miał zbyt wielkich osiągnięć. Raz jeden poszedł na spotkanie z kimś ważnym i od tego czasu osoba ta miała go najwyraźniej za lekko niedorozwiniętego. Do tego ukradł Japończykowi mechaniczną sekretarkę o mentalności dziecka i nieomal ukradł mu kota. A samotny wypad Berthiera na poszukiwanie rekrutów pozbawił go życia. Sylvain musiał spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że akurat do tego talentu zdecydowanie nie miał. Dlatego litościwie usunął się z dyskusji, pozwalając dorosłym porozmawiać jak trzeba. Grunt, że wyraził swoje zdanie w kwestii nowego kolegi. Teraz pozostało mu tylko czekać na efekty.
Schylił się do pozostawionej na podłodze torby i pogrzebał w niej chwilę, szukając odpowiedniej farby oraz ołówka. Z czerwoną puszką stojącą dumnie tuż obok wielkiej płachty kartonu rozłożonej na ziemi zabrał się za planowanie kształtu zębatej paszczy dla swojego śmigłowca. Z tyłu głowy z wolna rysował mu się już projekt całej reszty maszyny, który tylko czekał na skonsultowanie go z Felem i ostatecznie wykonanie. Sylvain cieszył się na myśl o tym jak będzie wyglądała jego maszyna. Szkoda tylko, że musiał ją rozbić tego samego dnia, w którym przydać się miała po raz pierwszy.
Na szczęście miał pod ręką Felixa. Australijczyk zdecydowanie wiedział co robić i sprawiał wrażenie profesjonalisty. A przy tym nie zadawał zbędnych i głupich pytań. Po prostu wspólnik w zbrodni idealny, o czym Sylve miał okazję się już przekonać wcześniej. Praca nad nowym wzorem poszycia śmigłowca tylko utwierdziła go w przekonaniu, iż w kwestii wyboru swojego najlepszego kumpla w życiu nie pomylił się ani odrobinę.
Na pierwszy ogień poszły wszelkie oznaczenia wojskowe, symbol jednostki wojskowej w Shangri-La i oczywiście sam numer boczny maszyny. Wszystkie zginęły pod jednolitą, czarną farbą, żeby nikomu na pewno nie przyszło do głowy pytać jakim cudem śmigłowiec z takim rodowodem ,,przypadkowo" zgubił się w Norze. Sylvain może i był człowiekiem wielkiej kreatywności, ale zdecydowanie nie chciało mu się na poczekaniu wiarygodnej historyjki. Wątpił, by ktokolwiek uwierzył mu w to, że znalazł błyszczącego nowością Changhe na ulicy i tak po prostu go przygarnął. Nie, Sylvain Berthier nie był głupi. Co najwyżej mocno stuknięty. Dlatego skrzętnie zatarł wszelkie ślady przeszłości swojej nowej maszyny i pozbył się z kokpitu jakichkolwiek urządzeń ułatwiających namierzanie.
Dopiero wtedy razem z Ćwiekiem przystąpił do właściwej akcji ociekającej wręcz swoim artyzmem. Plan zakładał, by było krzykliwie, ale elegancko i jakoś tak... klasycznie? Sylvain widział swoją machinę zagłady z wyszczerzonym, zębatym pyskiem na przodzie, który kojarzył mu się ze zdjęciami Splitfire'ów. Felix podsunął mu też pomysł, by nadać śmigłowcowi jakieś znaczące imię. Ot tak dla zabawy. To wystarczyło, żeby przekonać Francuza. W ten sposób Changhe zyskał nowy, całkowicie adekwatny przydomek: Śmierć z Powietrza. I już, już mieli zabrać się do pracy, gdy nagle uwagę blondyna przykuł nowy cyborg. Stosunkowo szybko okazało się też, że cyborg być może zostanie w rodzinie na dłużej.
– Jak dla mnie to żaden problem – skwitował Sylve, zmierzywszy giganta krytycznym wzrokiem artysty – Wpasuje się do nas.
– Fera o tym wie? – upewnił się Felix.
– Zaczęłam właśnie od spytania Fery o zdanie – zapewniła Polka.
Sylvian jednak w tym samym momencie zupełnie przypadkowo uciekł myślami w bardziej niż bardzo odległe miejsca. Oczyma wyobraźni zobaczył co najmniej kilka mniej lub bardziej dramatycznych akcji z udziałem siebie i nowego towarzysza zbrodni. Spodobała mu się ta wizja. A jakby tak jeszcze dodać do tego całego bałaganu Echo...
– Będziemy kumplami – wypalił ni stąd, ni zowąd, posyłając Craigowi swój firmowy, rozbrajająco szczery uśmiech.
Cyborg w odpowiedzi na jego oświadczenie uniósł jedną brew.
– Mam względem ciebie całkiem konkretne plany, złociutki – doprecyzował Leviathan. – Uwierz, że nudził się nie będziesz u nas. Prawda, mon ami? – zwrócił się do Ćwieka, szukając poparcia dla swoich słów.
– Zdecydowanie – haker bez wahania pokiwał głową, zgadzając się na wszystko.
– Lena – cyborg chwilowo zwrócił się do swojej towarzyszki – Jesteś absolutnie pewna, że Szczury pomogą z moim problemem?
Polka uśmiechnęła się przebiegle i uniosła do góry jeden palec, uciszając tym zbierającego się do zadawania pytań Sylve.
– Craig ma problem z Rosjanką i jej bandą – oświadczyła na tyle wyraźnie, by na pewno wszyscy zrozumieli.
Sylvain Berthier zamknął usta, natychmiast poważniejąc. Zmrużył oczy w niekłamanej nienawiści, wyprostował ręce wzdłuż ciała i rozciągnął palce, szykując się do zaciśnięcia pięści. Ściągnął też brwi tak mocno, że niemalże zetknęły mu się nad nosem. Nastroszył się, a na jego twarz wypłynął pełen ponurej determinacji grymas. Nienawidził ruskich z całego swojego niezdolnego do nielubienia kogoś serca.
– Imię, nazwisko i miejsce, gdzie się ten pomiot szatana ukrywa – zażądał, strzelając kostkami dłoni. Ćwiek przezornie odsunął się o pół kroku. Craig po raz kolejny przybrał na twarz skonsternowaną minę. Elena natomiast uśmiechnęła się pobłażliwie.
– A broń masz?
Ręka Francuza wystrzeliła w stronę Śmierci z Powietrza.
– Widzisz, Craig? – spytała wesoło cyborga – Odpowiedni ludzie na odpowiednich stanowiskach.
– Widzę... Nie lubisz Rosjan, huh?
– Nienawidzę – oświadczył Sylvain z całkowitą pewnością. – No... Może niekoniecznie w s z y s t k i c h Rosjan jak popadnie, ale stanowczej większości. Wariaci, mówię ci. Nigdy nie ufaj ruskim.
– Tia... Faktycznie ma to jakiś sens... – zgodził się Craig. – Ciebie też oszukali?
Tym razem dla odmiany Leviathan parsknął śmiechem.
– A żeby tylko! Pojechałem na pokojową, rozumiesz, p o k o j o w ą rozmowę o rekrutację. Facet przywitał mnie łopatą i kulką między oczy. Umarłem. Po prostu mnie facet zastrzelił jak kundla. A jeśli ktoś mnie zabija to automatycznie go nie cierpię. Dlatego nie zabijaj mnie, bo chciałbym się z tobą lubić.
Craig chyba nie do końca mu uwierzył. Rozejrzał się dyskretnie po pozostałych, sprawdzając czy któryś ma ochotę jakoś skomentować aż takie stężenie absurdu w jednej wypowiedzi. Niestety zarówno Elena jak i Ćwiek uwierzyli mu na słowo już jakiś czas temu. No bo dlaczego mieliby mu nie wierzyć? Świadków może i nie miał (
– Poważnie mówisz? – upewnił się w końcu cyborg. – Umarłeś i dalej żyjesz?
– Nie raz, mon ami – Sylve uśmiechnął się niewinnie, dawno już zapominając o swojej wściekłości. – Dobrze... To wy tu sobie jeszcze porozmawiajcie, a ja zajmę się czymś pożytecznym. I tak spotkamy się jeszcze z milion razy!
Już odwrócił się, by w spokoju wrócić do swojej maszyny i zacząć swoje nowe dzieło stworzenia, gdy przypomniał sobie o jednej nader ważnej kwestii.
– Hej, Elen? Masz potem chwilkę?
– Coś się znajdzie... A co?
– Jesteś moim jednym z niewielu pewnych źródeł kobiecej wiedzy. No... W każdym razie bardziej pewnym niż taka, powiedzmy sobie szczerze, Cup albo Fera. Będę miał kilka pytań.
– Co ty znowu planujesz? – wtrącił się Fel.
Sylvain Berthier wyszczerzył się tak, jak potrafił tylko, gdy wpadał na kolejny niesamowity pomysł.
– Coś super – rzucił na odchodnym, machając towarzystwu ręką.
Nie dało się ukryć, że Sylvain w kwestiach rekrutacji nie miał zbyt wielkich osiągnięć. Raz jeden poszedł na spotkanie z kimś ważnym i od tego czasu osoba ta miała go najwyraźniej za lekko niedorozwiniętego. Do tego ukradł Japończykowi mechaniczną sekretarkę o mentalności dziecka i nieomal ukradł mu kota. A samotny wypad Berthiera na poszukiwanie rekrutów pozbawił go życia. Sylvain musiał spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że akurat do tego talentu zdecydowanie nie miał. Dlatego litościwie usunął się z dyskusji, pozwalając dorosłym porozmawiać jak trzeba. Grunt, że wyraził swoje zdanie w kwestii nowego kolegi. Teraz pozostało mu tylko czekać na efekty.
Schylił się do pozostawionej na podłodze torby i pogrzebał w niej chwilę, szukając odpowiedniej farby oraz ołówka. Z czerwoną puszką stojącą dumnie tuż obok wielkiej płachty kartonu rozłożonej na ziemi zabrał się za planowanie kształtu zębatej paszczy dla swojego śmigłowca. Z tyłu głowy z wolna rysował mu się już projekt całej reszty maszyny, który tylko czekał na skonsultowanie go z Felem i ostatecznie wykonanie. Sylvain cieszył się na myśl o tym jak będzie wyglądała jego maszyna. Szkoda tylko, że musiał ją rozbić tego samego dnia, w którym przydać się miała po raz pierwszy.
Krótko, bo krótko, ale jak chcesz coś Red dodać, to się nie krępuj