- Do - Edenu - pozostało - trzydzieści - minut - poinformowała nieistniejąca kobieta z interkomu, po każdym słowie stawiając mechaniczną pauzę.
Co za paskudny głos, przeszło Mattowi przez myśl, gdy odczytywała tą samą informację jeszcze po francusku, niemiecku, hiszpańsku i rosyjsku. Właściwie aż do tej pory nie zdawał sobie sprawy, że komunikaty interkomu są w zupełności wygenerowane sztucznie. Nie znał się na tym za dobrze i o potwierdzenie tej teorii musiałby zapytać chociażby tego dziwnego dzieciaka od Fery, którego miał okazję niedawno poznać. Coś jednak mu mówiło, że gdyby poprosił na ulicy przypadkową kobietę o przeczytanie jakiegoś zdania, na pewno nie zrobiłaby tego aż tak sztywno. Nie wspominając już o delikatnym rzężeniu, które obeznanemu w elektronice Jägerowi kojarzyło się z pracującym mechanizmem zdalnie sterowanego drona na kółkach. Miasto chyba stać na dobry sprzęt nagrywający, więc dodając dwa do dwóch wychodziło na to, że człowiekowi odpowiedzialnemu za głos w interkomie nie chciało się tracić czasu na pracę z żywą aktorką. Przyszłość miejscami Matthiasa po prostu przerażała. Pozostało mu cieszyć się, że o ile dało się zastąpić ludzkiego ochroniarza pułapkami i czujnikami, o tyle ciężko było znaleźć robota zdolnego je zaprojektować, zbudować, po czym odpowiednio ustawić. Pod tym względem nadal miał konkurencję jedynie w ludziach, którzy mogli być jak najbardziej zawodni.
Podróżowanie zawsze irytowało Wölfa - nienawidził siedzieć w tym samym fotelu dłużej niż pół godziny. Kumple z jednostki nierzadko śmiali się, że ,,Wilk stróżujący nie lubi mieć zdrętwiałych łap" i, szczerze mówiąc, mogli mieć w tym sporo racji, bo Matt za czasów służby faktycznie czasami zachowywał się jakby w każdej chwili ktoś miał strzelić w jego okno. To zupełnie naturalne w przypadku ludzi mających na koncie udział w większej strzelaninie i z czasem miał wrócić do względnej normalności (co na szczęście nastąpiło prędzej niż później). Jednak chociaż jego umysł przywykł do zachowywania zdrowego rozsądku w sytuacjach zagrożenia życia, dłuższe podróże nadal powodowały w nim dyskomfort. Spędzając w samochodzie zbyt dużo czasu, coraz bardziej odczuwał brak swobody, a niemożliwość rozprostowania nóg napawała go frustracją. To by wyjaśniało, dlaczego nie miał własnego samochodu, zadowalając się środkami komunikacji miejskiej. Sensu nabierał też jego zwyczaj spacerów po pociągach podczas podróży. Ekspresowe trasy kolejowe łączące tylko cztery miasta miały jeden stanowczy plus: całkowity brak przystanków pomiędzy nimi. Pociągi pasażerskie Megalopolis jechały niemal dosłownie prosto w stronę swojego celu, mijając farmy i pola, przy których zatrzymywały się jedynie towarowe, mające własną, specjalną kolej. Tak więc najdłuższa podróż - z Edenu do Dżannah - zajmowała około półtorej godziny, co jeszcze mieściło się w cierpliwości Matta, a brak przystanków oznaczał mniejsze zmartwienie personelu o to, ile osób porusza się swobodnie po wagonach. Jäger mógł więc oszukiwać wrażenie ograniczenia poprzez przechodzenie z jednego końca na drugi. Mało kto zwracał mu na to uwagę, nie wyglądał też podejrzanie, bo minięcie jakiegoś miejsca więcej razy niż dwa było ciężkie przy długości nowoczesnych pociągów i czasu w jaki pokonywały całą trasę.
Niemiec zdążył już minąć kanara, który od razu sprawdził mu bilet, gdy mężczyzna wspomniał, że musiał przejść obok jego pustego miejsca kilka minut temu. Nie chciał kłopotów, a na dodatek w kryjówce Szczurów został z miejsca wyposażony w perfekcyjnie podrobioną miesięczną kartę przejazdową. Ćwiek (jak Fera nazwała hakera w masce) wspomniał co prawda, że to jego świeży pomysł, który miał zastąpić ciągłe drukowanie nowych biletów, ale już przetestowany i dopracowany pod kątem wszystkich możliwych problemów. Matthias wolał się nie zastanawiać, ile osób najęto tylko po to, by przejechały się z jednego miasta do drugiego z prototypem falsyfikatu karty miesięcznej. Ciekawe, czy skreślali daną wersję z listy po skontaktowaniu się z królikiem doświadczalnym, czy dopiero wtedy, gdy nie dawał znaku życia z aresztu w jakimś komisariacie...
Do Edenu pozostało niewiele ponad dwadzieścia minut jazdy. Wilk - z racji bycia tylko istotą ludzką - nudził się, właściwie już bezmyślnie idąc przed siebie i szczękając w kieszeni metalową pokrywką zapalniczki. Gdyby nie był w pociągu, bawiłby się nią na widoku, ale zdrowy rozsądek odradzał mu obracanie palcami przy krzemieniu w obecności zraszaczy i czujników dymu. Nie było potrzeby przedłużać podróży bardziej niż to było konieczne, toteż nie miał żadnego dobrego zajęcia. Z racji swojego zawodu rozsądnie ograniczał swój udział w sieciach społecznościowych, więc i na telefonie nie miał zbyt wiele do roboty. Matt odnosił już wrażenie, że zaraz po prostu dosiądzie się do przypadkowej osoby, by pogadać o czymkolwiek, gdy do jego uszu dotarła stanowcza odmowa... wypowiedziana po niemiecku.
Rodzimy język nie robił na nim w Megalopolis wrażenia, tym bardziej w pociągu do Edenu - to w końcu był jeden z głównych języków tego miasta i nadal stanowił język biznesu całej Europy. Ale chyba każdy trwały emigrant ma w sobie wbudowany odruch obracania głowy za znajomymi słowami. Tym bardziej, że niemal paniczna niemiecka wypowiedź jakiejś dziewczyny i niezbyt pewna siebie odpowiedź po angielsku brzmiały, jak chociaż chwilowa rozrywka dla człowieka pozbawionego jakichkolwiek innych zajęć. Matthias ruszył więc dalej szybszym krokiem, widząc już w oddali stojącego w niemal pustym wagonie klasy ekonomicznej kudłatego blondyna, młodszego od niego o kilka lat. Rozmawiał, czy raczej próbował rozmawiać z młodą dziewczyną z przefarbowanymi na mocny turkus włosami, która uparcie starała mu się wyjaśnić po niemiecku, że nie rozumie nic z tego, co do niej mówi. Jäger z lekkim uśmiechem na ustach oparł się o siedzenia kilka metrów za nimi.
- Tylko próbujesz mnie spławić - trwał przy swoim chłopak.
- Ich verstehe nicht! - dziewczyna wydawała się bliska panice. ,,Wydawała" to w sumie dobre słowo, bo Matthias miał wrażenie, że faktycznie tylko udawała. - Ich spreche Englisch nicht!
- Angielski? Tak, angielski!
- Mój angielski zły! - wydukała.
- Ale coś tam umiesz. To jak? Jesteś nowa w Megalopolis?
Wölf chyba już rozumiał, co było problemem. Nieznajoma była zbyt nieśmiała, by spławić podrywacza, albo nie miała do tego serca, więc wolała udawać niemowę. Też będę musiał tego kiedyś spróbować, pomyślał z lekkim rozbawieniem Matt, ruszając w stronę ,,rozmawiających". Cała szopka na krótko była zabawnym widokiem, jednak mężczyzna odniósł wrażenie, że dziewczynie przyda się drobna pomoc.
- Przepraszam - szturchnął chłopaka w ramię. Ten obejrzał się na niego ze zdziwieniem. - To chyba moje miejsce.
- Och... - blondyn spojrzał ponownie na dziewczynę. Matthias również. Posłała mu wdzięczny uśmiech.
- Solle ich...? - zaczął Niemiec, wskazując sugestywnie kciukiem na delikwenta.
Zmierzyła chłopaka morderczym spojrzeniem, jakby faktycznie zastanawiała się, czy nie skinąć w tym momencie głową. Wilk nie miał już wątpliwości, że cały czas grała, skoro była gotowa podtrzymywać improwizację dalej. Jednak zanim zdążyła się zdecydować, blondyn połączył wątki i po rozsądnym zmierzeniu wzrokiem wyższego od siebie faceta, ruszył w stronę wyjścia z przedziału. Po drodze jednak usiadł w niby przypadkowym miejscu, obracając się na bok i udając, że przegląda coś w telefonie.
- Er glaubt uns nicht - rzucił słowem wyjaśnienia, siadając jak gdyby nigdy nic obok nieznajomej i zakładając ręce za głowę.
- Ein wahr Dickkopf... - mruknęła zirytowana. Pewnym było jedno - chłopak nie rozumiał ani słowa po niemiecku, więc równie dobrze mogli w tym momencie rozmawiać o czymkolwiek, by utrzymać go w przekonaniu, że nie powinien denerwować jej swoją obecnością.
- Und du bist wahr Pechvogel - Jäger uśmiechnął się lekko. - Der ganze Wagen ist leer...
- Ich hatte einige Jungs. Sie begreifen eine Zurückweisung nicht!
Niemiec parsknął śmiechem. Jego rozmówczyni musiała się użerać z tym gościem dłużej niż przypuszczał.
Siedzieli kilka minut w ciszy. Blondyn nadal się nigdzie nie wybierał, ale wyglądał już na zrezygnowanego. Chyba po prostu wolał dojechać tym wagonem do Edenu. Dziewczyna, chociaż starała się nie dawać po sobie tego poznać, raczej nie czuła się najlepiej w towarzystwie innego obcego sobie faceta, który na dodatek wyglądał bardziej niebezpiecznie od poprzedniego. Dyskretnie przysunęła się bliżej okna i skupiła się na czytaniu czegoś na komórce. Matthias nie zamierzał zmuszać jej do rozmowy. Odchylił głowę do tyłu i przymknął oczy, czekając spokojnie na zbliżający się jedyny przystanek w Edenie.
- Danke - usłyszał nagle od swojej przymusowej towarzyszki. - Für die Hilfe.
- Keine Ursahe - odparł Matt. Musiał przyznać, że mile go zaskoczyło kilka drobnych słów. Najwyraźniej zbyt rzadko ktoś mu dziękował.
- Do - Edenu - pozostało - pięć - minut - poinformowała ich paskudna baba z interkomu. - Proszę - przypilnować - swoich - bagaży.
To ożywiło siedzącego przed nimi ,,Dickkopfa". Chłopak zerwał się nagle ze swojego miejsca i ruszył w stronę przejścia do następnego wagonu - najwyraźniej zostawił gdzieś bez opieki jakiś plecak na rzecz podrywów w klasie ekonomicznej. Uratowana przed nim nieznajoma nie czekała długo, by odetchnąć z wyraźną ulgą.
- Nie przesadzasz czasem? - zapytał Wilk, nadal nie patrząc w jej stronę. - To tylko dzieciak, chyba nie zrobiłby ci krzywdy.
- Cholera ich wszystkich wie - wzdrygnęła się. - Kilku z jednego edeńskiego liceum stale mnie nęka, gdy tylko pojawię się na wykładach... siostrze to nie przeszkadza, ale jak na mój gust mogłaby się trzymać od nich z daleka.
- Którego liceum? Możliwe, że uczę paru chłopaków zdolnych do śledzenia praktykantek.
- Nie wyglądasz na nauczy... - urwała nagle speszona. Matt zerknął na nią jednym okiem. - Znaczy, nie miałam na myśli... wiesz, nie chciałam niczego sugerować! Po prostu...
- Spokojnie - uśmiechnął się. - Nie ty pierwsza. Poza tym zajmuję się klasą z przypisanym kuratorem, więc chyba niejako do siebie tam wszyscy pasujemy.
- Czyli i tak nie miałam nigdy możliwości na ciebie trafić. Nie przypominam sobie żadnej klasy stricte z poprawczaka w szkole o takim poziomie... - znowu skrzywiła się lekko. - Wybacz, jeśli to zabrzmiało obraźliwie, panie...
- Hej, bez ,,panowania", jeśli jest między nami różnica wieku mniejsza niż dziesięć lat. Jestem Matthias - przedstawił się. - A poza tym, nic się nie stało. Wyglądam na obrażonego?
Za oknem pojawił się peron edeńskiego dworca. Dziewczyna drgnęła jak oparzona, szybko wciskając leżące na kolanach słuchawki i telefon do płaskiej torby szkolnej. Wölf wstał ze swojego miejsca, by przepuścić ją przodem.
- Pani pozwoli - rzucił z wskazując kierunek do wyjścia z przesadną gestykulacją.
Spojrzała na niego z politowaniem i przeszła obok, kręcąc głową.
- A widzisz, jak to świetnie jest być tytułowanym na każdym kroku? - dodał mężczyzna, ruszając za nią w stronę wyjścia. - Jeśli faktycznie praktykujesz na nauczycielkę, to będziesz musiała się do tego przyzwyczaić, Pechvogel.
- Ej, ja też mam imię... Violet - powiedziała przez ramię. Przedstawiła się jednak dopiero po kilku sekundach wahania, jakby Matt mógł je wykorzystać w jakiś niecny sposób. Albo jakby nie za bardzo lubiła się przedstawiać obcym ludziom.
- Czyli jednak nie z okolic - mruknął żartobliwie Niemiec.
- Chyba bardzo nie okolic - odparła Violet z lekkim uśmiechem.
Wydostali się w końcu na peron jednymi z ostatnich wyjść, zanim jeszcze ludzie zdążyli ich wpakować z powrotem do środka. Nowoczesne pociągi faktycznie były bardzo postępowe: potrafiły zmieścić w środku dwa razy więcej ludzi, niż wydawało się z nich wysiadać. A może to po prostu południowy odjazd do Elizjum przyciągał więcej osób niż poranny do Edenu.
W drodze do wyjścia Violet zdążyła kilka razy poprawić lecące na oczy pasmo nienaturalnie jasnych włosów (chyba mimowolnym odruchem), poprawić workowatą białą koszulkę z nadrukiem z jakiegoś komiksu i przeszukać wszystkie kieszenie torby.
- Wiesz, Matthias... - rzuciła. - Dzięki jeszcze raz.
- Przyjaciół poznaje się w biedzie. Ale dalej jestem zdania, że nie miałem po co się wtrącać - wzruszył ramionami.
- To dlaczego to zrobiłeś? - dziewczyna przyłożyła swój bilet do czytnika i poczekała na niego po drugiej stronie barierek.
Dołączył do niej chwilę później. Zatrzymała się widząc, że nie idzie w tym samym kierunku co ona. Ponownie Wölf poczuł się przez nią mile zaskoczony. Najwyraźniej równie rzadko słyszał podziękowania, co miał okazję na rozmowę z miłymi nieznajomymi.
- Dobre pytanie - odpowiedział w końcu i udał, że dłużej się zastanawia. - Może to mój głęboko skrywany zmysł bohatera? Może mam jakiś kompleks, przez który nie potrafię zdzierżyć widoku człowieka w potrzebie?
Violet zmrużyła oczy, równie teatralnie namyślając się kilka sekund.
- Nudziło ci się podczas jazdy pociągiem, usłyszałeś znajomy język, a potem stwierdziłeś, że to nawet zabawne i wkręciłeś się do przedstawienia - stwierdziła fachowym tonem.
- Dobra, masz mnie - przyznał się, przyglądając się jej podejrzliwie. - To aż tak oczywiste, że jestem Niemcem, czy każdego rozmawiającego tym językiem człowieka od razu uznajesz za obywatela Niemiec?
- Masz całkiem wyraźny akcent - wyjaśniła. Ją również coś dręczyło: - Wiedziałeś, że udawałam, czy faktycznie uznałeś, że nie znam języka?
- Nazwijmy to doświadczeniem wyniesionym z pilnowania miejsc publicznych. Gdy po dziesięć razy dziennie słyszysz ,,Jestem pełnoletni", szybko uczysz się jak rozpoznać kłamcę.
- Niech ci będzie - Violet uśmiechnęła się lekko i zerknęła na ekran telefonu. Zaczęła powoli się wycofywać, nie za bardzo wiedząc jak skończyć rozmowę. - Chyba powinnam biec na wykład. Ja... dzięki jeszcze raz! I do widzenia!
- Nawzajem, Pechvogel - Matt uniósł dłoń na niewerbalne ,,do widzenia" i również ruszył w swoim kierunku. Zdawał sobie sprawę, że przy tak licznie zamieszkanej wyspie oraz swoim stylu życia szansa, iż faktycznie jeszcze kiedyś się zobaczą jest naprawdę niska, ale chyba w ludzkim zwyczaju utarło się mówić o ,,widzeniu się" w charakterze pożegnania bez większego zastanowienia co ten zwrot właściwie znaczy.
Nawet przez myśl mu nie przeszło, że nieśmiała dziewczyna pokroju Violet również mogła się tego ranka widzieć z tym samym hakerem w dziwnej masce.