środa, 22 lutego 2017

Od Sylvaina (CD. Kasumi) - Chusteczki Przyjaźni

         - No. To chyba nasz przystanek. - stwierdził Sylvain, podrywając się na nogi i ruszył do wyjścia. Wyskoczył na peron, a stamtąd w towarzystwie Kasumi i Felixa ruszył do kryjówki.
         Nucił cicho pod nosem tylko sobie znane melodie z dzieciństwa, kiedy to jego ojciec jeszcze żył, a matka nie cierpiała na okropną depresję. Wspomnienie tego wywołało na jego twarzy wyjątkowo smutny uśmiech, który nie pasował do Leviathana. Był to uśmiech Sylvaina Berthiera. Tego starego Sylvaina, który dokonał żywota równo czternaście lat wcześniej pod wieżą Eiffla, bo nie mógł znieść życia. Ironicznie nadal chodził po planecie, na której nie chciał być ani dnia dłużej i nie znalazł dotychczas sposobu na to, by to zmienić. Mimo wszystko nie żałował. Czternaście lat temu zmienił się. Nigdy nie pokochał życia tak, jak wtedy gdy był dzieckiem, ale stał się kompletnie innym człowiekiem. Czy przyniosło mu to więcej dobrego niż złego nie był pewien, lecz nie chciał nawet się nad tym zastanawiać. Skupił się więc na kolejnym powtórzeniu piosenki, która kojarzyła mu się na raz szczęśliwie i tragicznie.
- Sylve? - usłyszał w końcu, gdy po raz szósty miał zanucić początkowe dźwięki piosenki. Przestał nucić, spojrzał na Felixa z pytającym wyrazem twarzy i przekrzywił głowę.
- Hm?
- Tak tylko sprawdzam łączność... - odparł Ćwiek. - Okazało się, że dziwnie nieswojo jest kiedy nie dajesz wyraźnego znaku życia.
         Leviathan parsknął krótkim śmiechem i uznał, że musi wziąć się w garść. Wepchnął dłonie w kieszenie spodni i przyspieszył nieco, by jak najszybciej znaleźć się w kryjówce. Mimo wszystko nadal milczał, usilnie próbując znaleźć temat do tego, by odzyskać swój humor. Co prawda czuł się całkiem nieźle w ciszy, lecz nie zamierzał sprawiać, by jego nowi znajomi mieli jakiekolwiek wątpliwości względem niego. Lepiej było wtedy, gdy uchodził za hiperaktywnego dziwaka o nieco niestandardowym podejściu do życia.
- Co takiego nuciłeś, Levi-san? - spytała Fuchicho. Nawet dziewczyna zorientowała się w nienaturalności Sylvainowego milczenia. Między trójką Szczurów zapanowała niezręczna atmosfera, więc Sylve z tytułu tego, że sam ją wywołał, wziął na siebie doprowadzenie jej do porządku.
- To "La chanson des squelettes", czyli na wasze będzie... - zastanowił się na chwilkę - Chyba "Piosenka Szkieletów". Bardzo kojarzy mi się z dzieciństwem. Moja mama zawsze śpiewała nam tę piosenkę, gdy jako małe dzieci wybieraliśmy się spać.
- Powiedziałeś "nam", tak? - rzucił Felix.
         Sylvain doszedł do wniosku, że Ćwiek i Feniks utworzyli jakiś przedziwny wspólny front. Nie był natomiast pewien czy robią to z sympatii do niego i by mu pomóc wrócić do siebie czy też może dlatego, że zaczął się zachowywać jak nie on, a powszechnie wiadomo, że znany wariat jest bezpieczniejszy od obcego. Doceniał jednak starania i był nawet skłonny pozwolić sobie pomóc niezależnie od motywów.
- Mam dwójkę rodzeństwa. Brata i siostrę. - odparł tylko. - Oboje mieli się dobrze, kiedy ostatnio sprawdzałem.
         Jego uwagę zwróciło niewielkie zamieszanie. Nie byłoby to nic niezwykłego gdyby nie fakt, że ludzie tłoczyli się przed "Polami Elizejskimi" i wyglądali na zaaferowanych. Felix trącił Sylvaina łokciem i ruszył w stronę zbiegowiska.
- Lubisz zamieszanie, że ciągasz mnie do każdej grupki? - spytał Berthier, sprawdzając czy Kasumi idzie z nimi.
- Wcześniej to ty ją wypatrzyłeś! > < - odgryzł się Ćwiek.
- I doskonale na tym wyszliśmy!
         Sylvain bez wyraźnego trudu przedarł się przez tłumek i zatrzymał gwałtownie tak, że Ćwiek wpadł na niego. Przy drzwiach klubu wisiały podobizny jego, Dana, Fery oraz Chris. Pod fotografiami widniał napis głoszący o tym, by poinformować odpowiednie służby w razie zauważenia któregokolwiek z czwórki. Za informacje czy zdradzenie miejsca pobytu przewidziana była całkiem pokaźna nagroda.
         Leviathan zrobił zwrot w tył i zwiał. Znał ludzką chciwość, bo nie była mu obca. Nie chciał zatem ryzykować tak głupiego przyłapania. Nie zmierzał co prawda uciekać w popłochu, ale postanowił w najbliższej przyszłości nie odwiedzać okolic klubu. Znał drogę do kryjówki, więc tam skierował swoje kroki.
          Niedługo później mógł już cieszyć się wylegiwaniem na kanapie z puszką coli w ręce i zwiniętą kurtką pod głową oraz obserwowaniem jak Fera razem z Felixem wtajemniczają Kasumi w cały jakże zawiły system szczurzej kryjówki. Cyborg siedział niedaleko Leviathana i zdawał się wodzić spojrzeniem za szefową, choć Sylve nie dałby sobie za to ręki obciąć. Chris oczywiście zwietrzyła nową dziewczynę w ekipie i robiła swoje względem niej, co Japonce chyba niezbyt się podobało. Mimo tego, że w kryjówce coś się działo Sylvain zaczynał nieco się nudzić, co potraktował jako całkiem niezły znak, że wraca do formy.
- Daaaanyyyyy? - spytał przeciągając głoski i spojrzał na cyborga z miłym uśmiechem.
Podejrzewał, że gdyby było to możliwe blaszak zmroziłby go morderczym spojrzeniem. W obecnej chwili i przy obecnych możliwościach rzucił jedynie oschłe:
- Tak?
- Bo ty ponoć ładnie udajesz Batmana... Pochwalisz się jak to robisz? Je vous en prie...
- Skąd ty o tym wiesz, co? - głowa Daniela bezwiednie zwróciła się w stronę Felixa.
- Ptaszek mi wyćwierkał. Jest takie słowo w ogóle? Nieważne... Tak naprawdę to namierzył cię mój detektor nienormalności. - odparł z prostotą i wzruszył ramionami.
- Jestem przekonany, że ma zaburzenia kiedy go używasz...
- Oho! Podoba mi się twój tok myślenia, chyba... To powiesz czy nie?
- Nie.
- Dlaczego?
- BECAUSE I'M BATMAN! - odpowiedział mu Dan, odpowiednio modulując przy tym głos. Sylvain zaczął bić mu brawo, a na jego twarzy odmalował się szczerze zachwycony uśmiech.
- Jesteś doskonały do tej roli! - wydobył z kieszeni tabletko-chusteczkę zabraną z pociągu i wręczył ją cyborgowi. - Przyjmij dowody uznania, konserwo ty moja najulubieńsza.
          Ten przyjął ją, nie zdradzając oznak zaskoczenia, ale sięgnął po nią z wyraźnym wahaniem.
         Następnym punktem na liście Sylvaina była wycieczka prosto do królestwa Ćwieka. Leviathan tym razem nie poświęcił wiele uwagi temu co działo się na ekranie. Bezpardonowo wcisnął Felixowi do kieszeni spodni tabletkę, odwrócił się i wcisnął drugą prosto w dłoń Kasumi.
- Co to takiego Levi-san?
- Hę? Sylve? Czemu dajesz mi chusteczkę? O.o
- Zielonego pojęcia nie mam czemu! - odparł Sylvain - Budzę głęboko ukryte pokłady altruizmu... Hej! Fera, różyczko pachnąca!
          Padł przed szefową na kolano. Zamknął w dłoniach kolejną tabletkę tak, jakby trzymał ją w pudełku i uniósł dłonie jakby się oświadczał.
- Czy uczynisz mi ten zaszczyt i... Przyjmiesz moją chusteczkę przyjaźni?  - otworzył dłonie jak pudełko i uśmiechnął się zachęcająco.
          Mina Fery świadczyła o tym, że nie spodziewała się ona czegoś takiego. Prawdę powiedziawszy Sylvain zastanawiał się czy którykolwiek ze Szczurów choćby przypuszczał, że zostanie tak hojnie obdarowany. Mimo wszystko dziewczyna sięgnęła po tabletkę i uśmiechnęła się do klęczącego mężczyzny, szczerząc kły.
- Ty wirusku też dostaniesz. Mam sentyment co do tego, że trafiliśmy na siebie jako pierwsi. - kobiecie nieodzownie towarzyszącej Meksykance także wręczył chusteczkę.
          A potem niezwykle zadowolony ze swojego dokonania, nucąc pod nosem Pina Colada Song, wrócił na kanapę. Rozsiadł się wygodnie, zupełnie nie dbając o to, że skonsternowana ekipa właśnie usiłuje rozpracować wydarzenie, którego byli świadkami. Założył ręce za głowę i zamknął oczy jakby zupełnie nic się nie stało. Nie wytrzymał długo w bezruchu.
- Hej, ma ktoś może karty, mon amis?

Według wszelkich prawideł czas na Red, aczkolwiek róbta co chceta :>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz