niedziela, 26 lutego 2017

Od Seanit (CD Rashy) - Nowe i nowsze twarze

            Chyba wszyscy dobrze wiemy, czym jest bumerang, na tyle dobrze, że po przeczytaniu tego słowa jesteśmy w stanie bez żadnego trudu wyobrazić sobie płaskie, zazwyczaj drewniane narzędzie, zbliżone kształtem do owocu banana. Chociaż obecnie używane są one jedynie do rywalizacji podczas różnych rozgrywek sportowych (ewentualnie do nękania sąsiadów przez małe dzieci, które po znalezieniu wspomnianego przedmiotu postanowiły porzucać nim, najczęściej obierając za cel cudze okna), kiedyś stosowano je zarówno do polowań, jak i do walki. Stąd też bumerang po dziś dzień oficjalnie określa się, jako "broń ręcznie motaną". Właściwie to nie znamy dokładniej daty powstania wspomnianego narzędzia, chociaż wiek najstarszego bumerangu na świecie (odkrytego w polskiej Jaskini Obłazowej), wykonanego z kości mamuta, szacuje się na około 24 tysiące lat. Nie możemy jednak wykluczać, że używano ich znacznie wcześniej, zaś owo znalezisko było jedynie najstarszym zachowanym narzędziem.
   Dla tych ciekawszych, używana przez Aborygenów nazwa brzmiała boo-mar-rang, co w dowolnym tłumaczeniu oznacza kij, który powraca. Mimo wszystko, wbrew powszechnemu przekonaniu, bumerangi nie zawsze powracały do rzucającego. Czasem nawet nie zaczynały zataczać koła w locie, w dalszym ciągu sunąc po, w miarę możliwości, prostej linii. Wszystko tak naprawdę zależało od kształtu i ciężaru bumerangu, oraz wprawy osoby rzucającej, a w rzeczywistości tylko niektóre odmiany tego narzędzia, rzucone, faktycznie powracały.
   Wracając do czasów współczesnych, Seanit Katona zdecydowanie była typem powracającego bumerangu. Tym wyjątkowo natrętnym i irytującym, który, nawet źle rzucony, za każdym razem powracał do rzucającego. Nie ważne, czy ten oczekiwał powrotu, czy po cichu liczył na to, że dziewczyna się po prostu odczepi. Mało tego! Niezależnie od intencji, z jaką ktokolwiek kiedykolwiek próbował pozbyć się rozczochranego natręta (albo też przypadkowo stracił mikrusa z oczu), musiał wiedzieć, by przenigdy nie odwracać się do niego tyłem. Pchła, oprócz tego, iż stanowiła doskonały przykład bumerangu powracającego, była również tego typu narzędziem, od którego. po  nieumiejętnym rzucie, w drodze powrotnej można było zupełnie  p r z y p a d k o w o  oberwać w łeb.
 - Ałć!- jęknęła dziewczyna, potrząsając prawą dłonią.- Co ja Ci kobieto zrobiłam, że chcesz mi rękę zmiażdżyć?- szatynka rzuciła z teatralnym, wyraźnie udawanym i przesadzonym oburzeniem.- Ale trzeba przyznać, że w łapie to ty masz sporo, nie ma co.- dodała właściwie z uznaniem, bo choć z innego kontekstu można by potraktować podobną uwagę, jak złośliwą zaczepkę, Seanit najzwyczajniej rzuciła w stronę nowo poznanej niewinnym komplementem.
   Rasha jedynie wzruszyła w odpowiedzi ramionami, jakby mówiła "a co ja Ci na to poradzę?", choć nie da się ukryć, że nadmierny entuzjazm dziewczyny wywołał u niej uśmiech. 
   Aż trudno uwierzyć, że kobiety były właściwie rówieśniczkami, choć na pierwszy rzut oka zapewne niewielu dałoby im ten sam wiek. I to nawet nie ze względu na różnicę w posturze, czy wzroście, ale właśnie przez zachowanie Pchły, która na tle wysokiej, dobrze zbudowanej kobiety przypominała zdziecinniałego, nadpobudliwego szczeniaka. Takiego, który najchętniej tu i teraz zwiedziłby w jeden dzień cały świat, chociaż w dalszym ciągu nie umie jeszcze samodzielnie przejść kilku kroków bez potykania się o własne łapy.
 - Efekty treningów?- odpowiedziała w końcu brunetka, tonem właściwie jednoznacznie wskazującym na oczywistość odpowiedzi. 
 - Yhhyyymmm...- Pchła mruknęła przeciągle, trudno powiedzieć, czy do siebie, czy odpowiadając w ten sposób nowo poznanej, chociaż sprawiała wrażenie, jakby właśnie coś analizowała. Po chwili pstryknęła palcami, zadowolona.- Czy to jest jakaś forma buntu?
 - Słucham?!- teraz Rasha już naprawdę wybuchła śmiechem. Jaka wersja świata siedziała w głowie tej dziewczyny, skoro zadawała takie pytania, dopisując do wszystkiego, do każdego wyróżniającego się elementu ludzkiego ciała własną historię?
 - Nie gniewaj się- Pchła niewinnie wzruszyła ramionami, szczerząc się bez powodu.- Ale gdybym miała narysować... no, stworzyć postać na Twój wzór,- tutaj pokazała na trzymany w ręku szkicownik i postukała o kartki wyjętym z kieszeni ołówkiem.- dorobiłabym jej historię buntowniczki.
   Teraz to Rasha spojrzała się na towarzyszącego jej mikrusa, unosząc brwi ze zdziwienia. Nie miała jednak zamiaru komentować tej, bądź co bądź zupełnie przypadkowo i właściwie bezpodstawnie wydedukowanej, ale jakże celnej uwagi. Zmiana tematu okazała się znacznie lepszym rozwiązaniem.
 - Wiesz w ogóle, gdzie my właściwie idziemy?- zwróciła się do ekscentryczki.
   Cóż, nie da się ukryć, że faktycznie obie wałęsały się po mieście już od jakiegoś czasu (nie wiem nawet, czy sama zauważyły, kiedy zdecydowały się obrać przypadkowy kierunek), dobrze by było znać więc chociaż cel spaceru, jednak w odpowiedzi na zadane pytanie szatynka jedynie pokręciła przecząco głową.
 - Nie mam zielonego pojęcia! Właściwie to szłam za Tobą... ej! A co powiesz na stare dobre tam-gdzie-nogi-nas-poniosą?
   Latifa jedynie westchnęła cicho, kręcąc głową z niedowierzania. Nie da się ukryć, że o ile wcześniej jej planowany wieczór, który miała spędzić w towarzystwie filmu, tudzież jakiegoś serialu, oddalał się małymi krokami, tak teraz najwyraźniej zniknął bezpowrotnie. 
 - Wszystko wskazuje na to, że nie zostawiłaś nam wyboru.
 - Ja?- dziewczyna zrobiła wielkie oczy, zaskoczona wskazując na siebie palcem. Rasha odpowiedziała wieloznacznym uśmiechem.
 - Tak, właśnie ty, drzazgo. Powiedz mi tyl...
 - Drzazga!- ekscentryczka bezpardonowo przerwała rozmówczyni w pół słowa.- Tego jeszcze nie słyszałam. A wracając do poprzedniego tematu (jezu, za jakie grzechy?), czy to znaczy, że jesteś nietykalna?- tak, tutaj ponownie wróciła do, właściwie już zapomnianego, pierwszego tematu postury kobiety i domniemanego buntu.
   Na to Rasha ponownie zaśmiała się z niedowierzania, próbując wyłapać (bo już nawet nie zrozumieć) przypadkowe bredzenie tok myślenia niskiej towarzyszki.
 - Uwierz mi, czasem chciałabym, żeby to było takie proste.
 - A nie jest?- Pchła wyglądała na autentycznie zaskoczoną.- Poważnie, będąc kimś takim... albo nawet z kimś takim u boku można po świecie chodzić. I nic, absolutnie nic nie będzie Ci straszne!- był to oczywiście bardzo naiwny tok myślenia i aż trudno uwierzyć, że podobne słowa padły z ust kogoś, kto za niecałe trzy lata będzie mieć za sobą już trzecią dekadę życia. 
 - Jasne...- kobieta po raz setny tego wieczoru pokiwała głową z niedowierzania, choć jej zdziwienie, a momentami nawet zażenowanie, nagle ustąpiło miejsca autentycznemu oburzeniu.- Stop, stop, stop! Czy ty właśnie próbujesz mi powiedzieć, że masz zamiar traktować mnie jak osobistego ochroniarza?- nie da się ukryć, że w zależności od intencji, Pchła mogła w tym momencie stąpać po cienkim... po  n i e w y o b r a ż a l n i e  cienkim lodzie.
 - Nie... a mam traktować?
 - W życiu! Co to w ogóle za... i oby taki pomysł nawet nie wpadł Ci do głowy.
   Pchła jedynie po raz kolejny wyszczerzyła się niewinnie.
 - Nie traktuję.- i bez żadnego zahamowania (a także ku wyraźnemu zdziwieniu ciemnowłosej kobiety) tak po prostu wzięła ją pod rękę. A przez różnicę wzrostu, w efekcie niemalże się na niej wieszając.- O! Chodźmy tutaj!- pokazała palcem knajpę, znajdującą się po drugiej stronie.
 - "Pod zielonym smokiem"...? Poważnie? Kto w dzisiejszych czasach nazywa tak knajpy?- zauważyła Rasha, trafnie z reszta, gdyż nazwa faktycznie sprawiała wrażenie wyjętej rodem z Tolkienowskiego, średniowiecznego świata fantasy. 
 - Jak wejdziemy do środka, na pewno się dowiemy!
   Właściwie to wielu rzeczy można się było spodziewać po wejściu do nie tylko dziwnie nazwanego, ale też rzucającego się w oczy miejsca, zarówno z zewnątrz, jak i w środku przypominającego właściwie bliżej nieokreślone baro-knajpo-restauracjo podobne... coś. Dżannah raczej nie słynął z barów, gdyż wszelkie miejsca spotkań towarzyski, ściągających zarówno miejscowych, jak i turystów były raczej specjalnością Elizjum, ale nawet tutaj można było znaleźć przepełnioną hałasem i wypełniona ludźmi knajpę. Obok, właściwie tuż przy wejściu dało się słyszeć odgłosy dość nietypowej rozmowy... jeśli w ogóle można to było rozmową nazwać. Wzrok obu kobiet padł na sprzeczających się klientów knajpy.
 - Ależ wielmożny panie, pan mnie chyba źle zrozumiał...- odezwał się jeden z mężczyzn. Trudno powiedzieć o co mogło im pójść, aczkolwiek z reakcji tego drugiego wyraźnie wynikało, że został w jakiś sposób obrażony. Albo, co z kolei wynikało z tłumaczenia się blondyna, zdawało mu się, iż został obrażony.
 - Weź mi powiedz- Rasha zwróciła się do stojącego obok niej mikrusa.- Czy to jest jakaś klątwa, czy po prostu masz tak cholernego pecha, że gdzie byś nie poszła, ściągasz kłopoty? Bo dwie awantury jednego wieczora raczej trudno nazwać zwykłym zrządzeniem losu... a ty dokąd?- zawołała, choć Sea znalazła się już przy dwóch nieznajomych i bez zbędnych uprzejmości dźgnęła awanturującego się faceta w plecy zwróciła na siebie uwagę dwóch mężczyzn, chwilowo przerywając im kłótnię.
 - A coś ty za jedna... czego chcesz?- starszy facet mruknął w odpowiedzi.
 - Ależ nie, nie, nie. Poprawne pytanie brzmi, czego pan  c h c e  od naszego kolegi?- tutaj jednoznacznym gestem wskazała na mężczyznę w kapeluszu, choć oboje doskonale wiedzieli, że spotkali się pierwszy raz w życiu.

Jaskier? Rasha? Trochę bez pomysłów, ale pomyślałam, że w grupie będzie ciekawiej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz