poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Od Fery Rosy (CD Ronana) - Do następnego razu

        Strzyga oceniła sytuację. Liczba dronów nieco ją zaskoczyła - za wszczęcie strzelaniny w parku miejskim chyba karano dosyć surowo, a przynajmniej tak było ostatnim razem (długa historia). Mechaniczni policjanci byli uzbrojeni w ostrą amunicję, więc najwyraźniej potraktowano sprawę Fery poważnie. Czemu więc dronów przed nimi było sześć, zdecydowanie mniej niż wtedy, gdy zgubili pościg? W opcję rozdzielenia się na mniejsze grupy wątpiła. Nie miała pojęcia, czy roboty byłyby na tyle inteligentne, czy też raczej na tyle głupie by to zrobić. Co więc przytrafiło się pozostałym?
  Martwił ją jeden, istotny fakt - pomimo mniejszej ilości wycelowanych w nią broni, znalazła się w dosyć nieprzyjemnym położeniu. Winda miała tylko jedno wyjście: naprzód, prosto do dronów. Jeśli blaszaki zasypią ich teraz lawiną ołowiu, ani ona, ani Ronan nie będą mieli gdzie uciec. Meble w pomieszczeniu nie wyglądały na kuloodporne, a doskakiwanie do przycisku i ucieczka na wyższe piętra nie zgubi ich na dłu...
  Wyższe piętra, olśniło ją. Już wiedziała gdzie są pozostałe drony.
  - Broń na ziemię - rozkazał jeden z robotów.
  - Put... - szepnęła Fera, ale urwała dostrzegając złośliwy uśmiech Ronana. - Maldita sea - dokończyła zamiast tego. Dali się zapędzić w kozi róg jak szczeniaki.
  - Broń na ziemię - powtórzył mechanicznie dron.
  - No dobra, dobra! - powiedział nagle Kruk... i ku niemałemu zdziwieniu Fery zrobił tak, jak mu rozkazano.
  - Co ty... - rzuciła.
  - Nie powiem ,,Zaufaj mi”, bo sam bym sobie nie zaufał - odparł mężczyzna szeptem. Na jego ustach malował się dobrze Strzydze znany niepokojący uśmiech. - Po prostu odłóż broń. P o w o l i.
  To mogło oznaczać tylko jedno: Ronan wcale nie wykluczał strzelaniny. Kobieta zaczynała domyślać się o co mu chodzi. Wyjęła więc spokojnie glocka, ściągając przy tym na siebie celowniki, i wolno schyliła się, jakby chciała uklęknąć na jedno kolano, by położyć pistolet na podłodze.
  - Nazwiska - zażądał ten sam robot.
  - Wekiera - powiedział bez wahania Ronan i dron wedle oprogramowania rozpoczął przeszukiwanie bazy danych.
  Zanim Fera zdążyła się wyprostować, znikąd na blaszaka napadł mechaniczny kruk, do tej pory ukrywający się posłusznie w windzie. Zamieszanie zwróciło uwagę pozostałych robotów, chcących zniwelować zagrożenie. Mutantka ze swoim typowym uśmiechem chwyciła więc z powrotem broń i z przyklęku wpakowała kilka kulek najbliższej maszynie. Gdy pozostałe zrozumiały, że dały się oszukać, kobieta zdążyła doskoczyć do drugiego i wbić mu nóż w odsłonięte przewody między obojczykiem a szyją. Nie miała pojęcia, czy takie dźgnięcie zadziała na robota tak samo zabójczo jak na człowieka, ale przynajmniej zyskała okazję na wydostanie się z windy. Kupiła przy tym trochę czasu Ronanowi, który nie marnując ani chwili podniósł własną broń i strzelił do oglądających się za uciekinierką dronów. Gdy Fera już wyprostowała prawą rękę celując do ostatniego trzymającego się jeszcze na nogach, poczuła piekący ból na ramieniu. Kula chyba czystym fartem minęła jej pierś i otarła się jedynie o skórę. Ból jednak na chwilę wytrącił kobietę z równowagi. Na jej szczęście, robot, do którego celowała nawet nie miał szansy strzelić w jej kierunku - kruk Ronana skończył rozszarpywać łeb jego towarzysza i rzucił się na niego.
  Ronan schował broń z powrotem za pasek spodni i wyszedł z windy na pusty plac. Strzelanina wystraszyła wszystkich przechodniów. Strzyga jeszcze ostatni raz zaklęła i obejrzała się szukając odpowiedzialnego za jej ranę. Nie martwiła się o swój stan - regeneracja nie zostawi po byle draśnięciu żadnego śladu. Po prostu wyjątkowo ją denerwowało, gdy ktoś przypominał jej, że krwawi jak każdy inny człowiek. Zobaczyła leżącego na ziemi robota, tego samego, któremu wbiła nóż. Najwyraźniej uszkodziła jakieś układy sterujące, czy coś w tym stylu, bo blaszak nie mógł wstać i nie był w stanie ponownie unieść broni do strzału. Strzeliła mu dwa razy w głowę dla pewności. Nie wiedziała, czy już nadał sygnał do komendy, czy zrobił to jakiś jego poprzednik. W każdym razie, na pewno ktoś tu po nich przyjdzie. Najpewniej będą to roboty rozmieszczone przy wyjściach z wind na wyższych piętrach.
  - Więc... Wekiera, tak? - powiedziała, wskazując brodą mechaniczne ptaszysko. - Osobowość aż tak oddziałuje na gust w imionach?
  Ronan tylko uśmiechnął się lekko i spojrzał do góry, próbując wypatrzeć wychylające się zza barierek roboty.
  - Boli? - rzucił złośliwie. Nie musiał precyzować, co miał na myśli.
  - Zaboli, jeśli zaraz się stąd nie zabierzemy - przypomniała mu Strzyga. - Nie bez powodu blaszaków było tu mało.
  - Też to zauważyłem, Sherlocku - odparł Kruk, odwracając głowę w jej stronę. - Dlatego zastanawia mnie, dlaczego dalej...
  Tuż przed nimi z brzękiem upadł robopolicjant. Oboje cofnęli się odruchowo o krok, a Fera bez namysłu strzeliła mu w głowę. Dopiero wtedy spojrzeli do góry. Ronan zmrużył podejrzliwie oczy, a kobieta odczuła niemałą ulgę.
  - Zdarzyło ci się kiedykolwiek przyjść w złym momencie? - rzuciła do opierającego się o barierkę cyborga.
  Daniel bez problemu zeskoczył z pierwszego piętra. W ręku nadal miał połyskującą czerwienią katanę. Nietrudno było domyślić się, jaki los spotkał czekające wyżej drony. Znając dokładność Kanadyjczyka, zapewne na innych piętrach także.
  - Mam rozumieć, że to by było na tyle w kwestii pościgu? - Katona uniósł jedną brew, przyglądając się nieznajomemu. Słysząc, że Fera Rosa ma jakichś znajomych, chyba powinien był się tego spodziewać.
  Fox schował miecz do pochwy na plecach, swoim zwyczajem przed tym popisowo nim obracając. Strzyga właściwie nigdy nie zastanawiała się nad pochodzeniem tego odruchu - Dan wiele nie potrzebował, by zaimponować publiczności, a ten jeden ruch wykonywał wręcz machinalnie, jakby wcale się nad tym nie zastanawiał. W każdym razie, mutantka była bardzo zadowolona z wrażenia jakie zrobił na Ronanie samą swoją aparycją. W tej samej chwili jednak zrugała się za to w myślach. Porównywanie Danny’ego do rzeczy, którą się chciała przed kimś pochwalić nawet jej wydało się nieodpowiednie.
  - Na razie - odpowiedział spokojnie cyborg, nie za bardzo przejmując się faktem, że nie zna imienia swojego rozmówcy. - Któryś z robotów mógł zdążyć poinformować komendę. A nawet jeśli żaden nie zdążył, zrobił to pewnie któryś z przerażonych gapiów.
  - Racja - Fera ruszyła w górę ulicy. - Pogadamy po drodze na dworzec.
  - Tia... - westchnął Giguere. Dało się słyszeć w tym wyraźne zmęczenie. - Na pewno pogadamy.
  Jego ton głosu nie brzmiał zachęcająco. Zwłaszcza dla Fery.

        Trzeba przyznać, że ciężko o równie fascynującą grupkę podróżnych. Gdy mijasz na dworcu identycznie wyglądających cywili czekających na swój pociąg, szybko nabierasz przekonania, iż każdy następny będzie podobny do poprzedniego. A tu nagle twoim oczom ukazuje się różowowłosa dziewczyna z rozerwanym rękawem, złotooki facet gładzący po łbie metalowego kruka i czarny cyborg z mieczem na plecach. Fera przestała liczyć ile osób się za nimi oglądnęło. Nigdy jej to specjalnie nie obchodziło. Ronana i Daniela także.
  - Więc... gang? - podsumował całą rozmowę Kruk. Strzyga nie miała innego wyjścia, niż wyjaśnić mu wszystko. Prędzej czy później ktoś ze Szczurów i tak poszedłby do Katonów z propozycją dołączenia. Mutantka niejako cieszyła się, że jak raz w ciągu tych kilku dni robi coś na swoich warunkach.
  Kiwnęła tylko głową.
  - To najlepsze co ci przyszło do głowy w ciągu trzech lat? - dodał kpiąco.
  - No wielkie dzięki! - Fera założyła ręce na piersi. - Cała moja wspaniała, szykowana miesiącami przemowa właśnie poszła do piachu.
  - Nie ma za co.
  Daniel westchnął przeciągle, przerywając dogryzanie. Oboje mutantów obejrzało się w jego stronę.
  - Do rzeczy - poprosił cyborg.
  Fera przewróciła oczami i wzięła głęboki wdech. Te trzy słowa, które tak łatwo przychodziło jej wypowiedzieć wiele razy wcześniej... teraz po prostu uwięzły jej w gardle. Potrafiła bez wahania powiedzieć to do młodego hakera odpowiedzialnego za niejeden wybuch paniki w mieście. Stukniętemu francuzowi, który według zapisków w kilku różnych kostnicach powinien być od dawna martwy. Lesbijce szmuglującej najdziwniejsze towary na wyspie, która zmodyfikowała swoją krew przez własne ,,widzimisię”. Kolejny mutant w załodze chyba nie powinien być takim wyzwaniem, prawda?
  Teraz zamiast mutant wstawmy ,,Ronan” i mamy źródło całego problemu.
  - Wchodzisz w to? - powiedziała w końcu Fera, zamykając przy tym oczy, jak dziecko bojące się przeczącej odpowiedzi.
  Katona uniósł jedną brew.
  - To tyle? - odparł. - Nie powołasz się na stare dobre czasy?
  - Nie przeginaj - ostrzegła go Meksykanka. - Jak raz bądźmy poważni, Ronnie. Pamiętasz, jak pytałeś samego siebie po jaką cholerę poszedłeś ,,na spacer” do Edenu? Znam odpowiedź: nudzisz się.
  - Skąd ta pewność?
  - Jesteś taki jak ja. Doskonale o tym wiesz - kobieta uśmiechnęła się z lekką boleścią. Ten jeden fakt godził ich oboje do żywego. To najbardziej solidny argument, jaki mogła zastosować w rozmowie z Ronanem. - Wiem, że taki stan rzeczy doprowadza cię do szału, bo mnie też trzy lata temu rozdzierało od środka z braku zajęcia. Dlatego proponuję ci... wam, tobie i Seanit... nie patrz tak na mnie, jej też się coś od życia należy. W każdym razie, to jedyne w czym naprawdę mogę i  z a m i e r z a m  ci pomóc. Nie licz, że kiedykolwiek powtórzę podobny gest.
  Nastała chwila ciszy. Fera Rosa i Ronan patrzyli sobie w oczy, bez cienia zażenowania, czy skrępowania, które odczuwałby każdy normalny człowiek próbujący wytrzymać stalowy lub złoty wzrok. Na peron zajechał powoli z szumem magnetycznego zawieszenia pociąg do Elizjum. Daniel kiwnął w jego stronę głową, niemo pospieszając szefową.
  - To jak? - zapytała beznamiętnie Fera.
  - Zastanowię się - odpowiedział Ronan, równie wypranym z uczuć głosem. - Mówienie po czymś takim ,,Do następnego razu” chyba mija się z celem, nieprawdaż?
  - Racja - odparła kobieta, po czym oboje odwrócili się do siebie plecami i ruszyli w swoje strony.
  Dosyć spokojne pożegnanie jak na tą dwójkę. Najwyraźniej cały huk zmarnowało powitanie. Ale jedno trzeba przyznać - to była prawdopodobnie najpoważniejsza rozmowa jaką kiedykolwiek przeprowadzili.
  Strzyga wskoczyła do pociągu za Danielem. Ten akurat wagon nie był podzielony na przedziały. Wyglądał jak wnętrze autobusu, z dwoma rzędami podwójnych siedzeń i przejściem pośrodku. W tym akurat momencie zarówno mutantka jak i cyborg nagle odczuli napór ciekawskich spojrzeń. Przedziały to jednak wspaniały wynalazek, przeszło kobiecie przez myśl gdy mijali jedną starszą panią, wyjątkowo mało dyskretną w swojej ciekawości.
  - Wiesz co mnie w tym wszystkim najbardziej zdziwiło? - powiedziała Szczurzyca zajmując miejsce przy oknie.
  - Że wyszłaś w miasto poszukując swojego nemezis i faktycznie go znalazłaś? - odparł zgryźliwie Dan. Chyba dalej był na nią wściekły. Oczywiście wściekłość Daniela Giguere’a nigdy nie była tak oczywista jak u innych znanych Ferze ludzi. Znała go jednak na tyle długo, by umieć ją wyczuć.
  - Kupiliśmy bilety - kontynuowała. - Po prostu podeszliśmy do kasy i kupiliśmy bilety na pociąg do Elizjum. Czy robiliśmy to kiedykolwiek wcześniej?
  - Nie - Danny wzruszył ramionami. - Zawsze to jakaś odmiana, nie sądzisz?
  - Została ci jeszcze jakaś kasa?
  - Tylko drobne.
  - Szkoda. Trzeba było wziąć zniżkę dla weterana wojskowego. Wystarczyłoby na jakąś pizzę. Umieram z głodu - Fera z trudem zignorowała gromiący ją wzrok.
  Dopiero teraz uświadomiła sobie jak bardzo jest wykończona. Ziewnęła i spróbowała ułożyć się na fotelu tak, by móc oprzeć się o Dana.
  - Mogę wiedzieć, co ty właściwie robisz? - zapytał obserwując jak się wierci w miejscu.
  Spojrzała na niego niezrozumiale, potem jej wzrok powędrował ku dziurze w rękawie i zasklepiającej się już ranie. Przewróciła oczami.
  - Już tak nie krwawi, nie dowalę ci pancerzyka - uspokoiła go.
  - Nie o to mi chodziło.
  - Nie spałam prawie dwa dni, Danny - mruknęła. - Muszę to wszystko odespać...
  I w tym momencie Fera Rosa faktycznie nie brzmiała już jak jakieś niezniszczalne zło nękające Megalopolis. Zniknęła złośliwość, sarkazm, cała pewność siebie. Była po prostu zmęczona. Ułożyła się w końcu wygodnie, opierając głowę o ramię przyjaciela. Zanim jednak pogrążyła się w to półtorej godziny błogiego zapomnienia, dla spokoju sumienia musiała załatwić jeszcze jedną sprawę:
  - Dziękuję - powiedziała. - Potem będziesz mógł się na mnie do woli wyżyć. Zasłużyłam.
  Przymykając oczy poczuła, jak bark Daniela unosi się w stłumionym westchnieniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz