sobota, 22 kwietnia 2017

Od Fery Rosy (CD Ronana) - Patos

        Mówiąc szczerze, czekanie w nieskończoność wcale nie wydawało się Ferze kuszącą opcją.
  Była to sytuacja patowa, z rodzaju tych, których szczególnie nienawidziła. Przypominała spotkanie czterech samochodów na skrzyżowaniu, z czego każdy nadjeżdża z innej strony i wszystkie chcą skręcić w lewo. Doskonale wiemy, co wydarzyłoby się, gdyby wszyscy kierowcy ruszyli naraz i żaden nie chciał do tego dopuścić. Zgodnie z regułami, na skrzyżowaniu zawsze pierwszeństwo ma ten z prawej strony, ale co jeśli wszyscy mają po swojej prawej inny samochód? Rozglądają się niepewni, oczekując aż ruszy ktoś inny, by w razie czego nie być winnym stłuczki. I tak stoją i czekają, stoją i czekają, bo nie istnieje żadna zasada mogąca rozwiązać problem, nikt nie wskazał im, który ma jechać pierwszy. A jedynym sposobem na zakończenie tego było po prostu się ruszyć. Gdy jeden z kierowców w końcu zbierze się na odwagę i wykona swój ruch, pozostali w duchu mu podziękują, zgodnie z przepisową kolejnością udając się w swoją stronę.
  Wystarczyło, by jedno się ruszyło.
  Ale ani Ferze ani Ronanowi nie w smak było dawać temu drugiemu pretekst do działania. Każde z nich było przekonane, że to drugie nie odważyłoby się dopełnić tyle obiecywanego dzieła. Z drugiej strony oboje obawiali się opuścić gardę w pierwszej kolejności, kiedy to drugie wciąż miało w rękach swoją broń. Stanie w ten sposób w bocznej uliczce dłuższy czas mogłoby w końcu doprowadzić uczestników podobnego spotkania do uczucia dyskomfortu. Jednakże w owej sytuacji uczestnikami byli Kruk i Strzyga - zażenowanie było dla nich teraz najmniejszym kłopotem.
  Miała go na muszce. Mało powiedziane - mogłaby mu właściwie wbić glocka brzuch (dosłownie, wcale nie przejmując się faktem, iż było to ,,tępe narzędzie”) i rozwlec wnętrzności. Obiecywała sobie długi czas, że jeśli następnym razem zobaczy tego węża to rozdepcze mu łeb, nie zastanawiając się nawet jak bardzo jest jadowity. Co więc ją powstrzymywało? Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, nie był to nóż przy boku, była tego pewna. Jakby na to spojrzeć od odpowiedniej strony, jej życie byłoby o wiele prostsze, gdyby powodem do odpuszczenia mogło być coś tak błahego jak kawałek zaostrzonego metalu. Niestety, jej życie najwyraźniej było polem popisu jakiejś wyjątkowo wrednej i dowcipnej siły wyższej. A może to była kara boska za wszystko, czego się w życiu dopuściła? Przetrzymywanie jej na polach wiecznego cierpienia po śmierci najwyraźniej było zbyt łagodną opcją, skoro Bóg zdecydował się skazać ją na ponowne spotkanie z Ronanem jeszcze za życia.
  Podobno każdy będzie miał swoje własne piekło. Tak jak każdy ma inne gusta, tak każdemu co innego będzie się wydawać karą ostateczną. Morderca będzie w kółko przeżywał śmierć tej samej osoby, nawet gdy już nie będzie chciał robić jej nic złego. Winnemu śmierci pacjenta lekarzowi po wiek wieków zjawy będą zarzucać oskarżenia. Malarzowi, który pod wpływem presji popełnił samobójstwo, dane będzie pracować nad tym samym dziełem, ale nigdy go nie ukończy.
  A piekło Fery będzie wyglądało dokładnie tak. Będzie stać naprzeciwko Ronana, z nożem przy własnym boku i glockiem wymierzonym w jego brzuch. I nie będzie mogła się zebrać do tego, by zakończyć to raz na zawsze.
  Tak jak nie mogła się do tego zebrać teraz. Ona NAPRAWDĘ chciała go zobaczyć martwego. Równocześnie jakoś nie umiała pociągnąć za spust.
  Mawia się, że to zawsze ten mądrzejszy odpuszcza w pierwszej kolejności. Ciężko uznać Strzygę za tą mądrzejszą. Na razie była po prostu zmęczona i zirytowana, a było to wyjątkowo niezdrowe dla reszty świata połączenie. W każdym razie warknęła głośno, odwróciła się i wystrzeliła pół magazynka w ścianę. Dopiero gdy echo ostatniego strzału ucichło i dyszała gapiąc się bezsilnie w podłogę, zorientowała się, że nie ma już noża przy boku. Na ustach Ronana pojawił się kpiący uśmiech.
  - Brakowało jeszcze żebyś tupnęła nogą, księżniczko - rzucił złośliwie.
  Kobieta wymamrotała po hiszpańsku niekoniecznie miłe słowa i wcisnęła pistolet do kabury pod kurtką.
  - Po jaką cholerę znowu pchasz mi się do życia? - rzuciła oskarżycielsko, jakby była to wina właśnie Katony, że znowu na siebie wpadają.
  - Mogę cię z całkowitą szczerością zapewnić, że do dzisiejszego ranka moje życie świetnie się bez ciebie układało - odpowiedział. - Po co miałbym sobie specjalnie psuć tak wspaniały układ?
  - Skąd mam wiedzieć, czy nie masz skłonności masochistycznych? Podobno chodzą w parze z sadyzmem.
  - Wiesz z własnego przykładu? - Ronan bez pytania sugestywnie przejechał jej łagodnie dwoma palcami po boku szyi.
  Kobieta obdarzyła go wzrokiem tak przepełnionym jadem, że położyłaby nim cztery słonie.
  - Zabieraj. Łapę. - zagroziła przez zęby. Mimowolnie wyjęła przy tym zza paska nóż, co chyba bardziej przekonało Kruka do cofnięcia dłoni. Na jego twarzy jednak dalej widniał irytujący uśmiech człowieka przekonanego, że i tak mu nic nie grozi. Niestety, miał rację.
  Różowa mając dosyć całego tego zajścia odwróciła się od niego (niezbyt mądre posunięcie) i najnormalniej ruszyła z powrotem w stronę wind. Nagle zatęskniła za wczorajszym wieczorem, kiedy Katona był jedynie plamą w jej pamięci. Wolałaby dalej uważać go za martwego. Przekonanie się, że jego czarne serce jeszcze bije jakoś nie uspokoiło tego, co obudziło się w niej gdy dojrzała przeklęte nazwisko na liście Felixa. Wręcz przeciwnie - ta świadomość zaczynała napawać ją niepokojem.
  Ronan natomiast odprowadzał ją wzrokiem z rękoma założonymi na piersi. Nie pojmował dlaczego tak łatwo odpuściła. Nie pojmował też dlaczego nie potrafił uczynić podobnie - odwrócić się i odejść. Gdyby tak zrobił, wątek ten zdecydowanie nie rozpocząłby się już nigdy na nowo, biorąc pod uwagę fakt, że przypomnieli sobie dlaczego w pierwszej kolejności zdecydowali się zapomnieć o sobie nawzajem. A jednak chociaż jedno było dla drugiego źródłem wszelkiego zła na świecie, do tego spotkania musiało kiedyś dojść, czy to przez (nieprawdopodobnie niski w wyniku) rachunek prawdopodobieństwa, czy też woli sadystycznych autorek ich charakterów.
  - Gdzie idziesz? - zawołał za nią.
  - Sam sobie na to odpowiedz - odkrzyknęła w odpowiedzi.
  - Ładnie tak odchodzić bez pożegnania?
  - Oj, jestem pewna, że i tak nie będzie mi dane pożyć spokojnie... - mruknęła niedosłyszalnie pod nosem Strzyga.
  Nie było. Już po kilku minutach spaceru w stronę najbliższych wind na niższe piętra miasta, wyczuła obok siebie irytującą obecność. Spojrzała w bok na Katonę. Mężczyzna jak gdyby nigdy nic szedł tuż obok, wciskając dłonie w kieszenie spodni.
  - Jednak macie coś wspólnego - stwierdziła liderka Szczurów.
  - Mianowicie kto? - zainteresował się Ronan.
  - Ty i Seanit. Zaczynam mieć wątpliwości, które z was faktycznie robi za ,,to upierdliwe”. A podobno małe zawsze jest wredniejsze...
  - Sea zapewne też się niesamowicie ucieszy, gdy usłyszy, że żyjesz - odparł Kruk.
  - Po co za mną leziesz? - Fera zatrzymała się gwałtownie, robiąc zator w tłumie przechodniów.
  - Z nudów? - mężczyzna stanął naprzeciwko niej.
  - Gdzieś już kiedyś słyszałam podobny tekst - uśmiechnęła się do niego zbójecko. - Mam nadzieję, że doskonale pamiętasz jak się się to wtedy skończyło.
  Ku jej satysfakcji, Katona mimowolnie pomasował się dłonią po karku. Naprawdę korciło ją, by jeszcze drążyć ten temat, ale miała na głowie ważniejsze rzeczy. Jak choćby fakt, że bez ostrzeżenia zostawiła Danielowi na głowie tymczasową władzę nad gangiem. Już raz tak zrobiła. Nie zawiodła się na nim (świat się zawali w dniu, w którym Dan ją zawiedzie), ale sam cyborg nie był zadowolony z obiegu wydarzeń. Jasno dał szefowej do zrozumienia, że przywódczyni nie przystoi wymigiwać się od obowiązków i częstsze przekazywanie mu władzy może nie najlepiej wpłynąć na jej reputację, czego nie chciał. Różowa za to doskonale zdawała sobie sprawę, że jej prawa ręka po prostu nie lubiła jej zastępować. Będę go musiała za to wszystko przeprosić, pomyślała. A ona naprawdę rzadko myślała o przepraszaniu kogokolwiek.
  Jednak gdy postąpiła krok naprzód, chcąc wyminąć Katonę, ten ponownie zastąpił jej drogę.
  - Skoro już przeszliśmy do sentymentów... - zaczął (ciekawe, że nazwał ,,sentymentem” akurat zasklepioną przed długim czasem ranę). - To bardzo miłe, że jednak nosisz przy sobie jakąś pamiątkę z naszych...przygód.
  Kobieta zmrużyła oczy, początkowo nie rozumiejąc o co mu chodziło. Dopiero gdy prześledziła jego wzrok padający na wysokość jej serca dostrzegła sens wypowiedzi. Wstążkę. Cienki, czerwony skrawek materiału zachlapany podejrzanymi o odcień ciemniejszymi plamami, przypięty do jej kurtki na wzór wstążeczek żałobnych. Zmrużyła oczy, niemo posyłając mężczyźnie ostrzeżenie, że znowu posuwa się za daleko. Czy jego to obchodziło? Pewnie nie i to najbardziej działało jej na nerwy.
  Jednak wspomnienie wstążki również i jej nasunęło na myśl zastanowienie, dlaczego właściwie dalej ją nosi. Miała w tym jakiś cel. Na pewno. Nawet jeśli zaniknął przez te trzy lata, musiał kiedyś istnieć. Po co ludzie zatrzymują takie duperele? By przypominały im o ważnych dla nich osobach, wydarzeniach. Czasem takie pamiętanie to forma kary, niczym krwawy ślad na czole bratobójcy Kaina. Ale wstążka Fery zawsze bardziej przywodziła jej na myśl medal. To była część niej, nieodzowna nawet bardziej od różowych włosów i tatuaży. Tych mogła się w każdej chwili pozbyć (dla kogoś obdarzonego taką formą regeneracji zerwanie ze skóry tatuażu nie jest zbyt skomplikowane), ale to właśnie wstążka odegrała w jej życiu najważniejszą rolę. Była symbolem tego, czym się stała. Uświadamiała dziewczynie ilekroć na nią spojrzała, że na zawsze pozostanie Strzygą. I ona czuła się z tą świadomością doskonale.
  - Jesteś wyjątkowo samolubny, skoro sądzisz, że przypomina mi akurat o tobie, Ronnie - powiedziała z uśmiechem imitującym jak najbardziej dziewczęco niewinny, po czym odepchnęła go na bok i przyspieszyła kroku.
  Dotarli do windy nie odzywając się ani słowem. Przechodząc przez rozsuwane drzwi, Fera ruszyła przodem i wcisnęła od razu przycisk odpowiadający za ich zamknięcie, jakby licząc, że zgniotą jej problem za nią. Niestety, czujniki ruchu jak zwykle były niezawodne i zasuwające się stalowe płyty zatrzymały się zanim zdołały Ronana dotknąć. Ku zdziwieniu dziewczyny, do środka wleciał za nimi także inny kruk...cały z metalu.
  Windy w Edenie nie przypominały tych zwykłych, których doświadczyć można było w obecnym świecie właściwie w każdym budynku. Edeńskie windy służyły do wygodnego podróżowania między piętrami miasta, nic więc dziwnego, że niektóre z nich przypominały pokoje gościnne i to we wcale nie tak tanim pensjonacie. Ta akurat miała rozmiar mniejszego salonu. Jedną ścianę stanowiło wielkie przeszklone okno, z którego mogłeś oglądać ,,majestat” wielkiego miasta, pastelowo zielone ściany i tak samo pastelowo żółte sofy pod ścianami. Co gorsza, nie było tu żadnych innych podróżnych poza Ronanem, Ferą i metalowym ptaszyskiem. Możemy się jedynie cieszyć, że nie była to właśnie ciasna metalowa puszka zawieszona wiele metrów nad ziemią za pomocą kilku stalowych lin, a porządna i w miarę przestronna. Niemniej jednak zamykanie tej dwójki przymusowo w żadnym pomieszczeniu nie mogło się dobrze skończyć...

Blue? Wybacz stan tego opa, ale tak w połowie zabrakło pomysłów...więc znowu jadę po sentymentach :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz